piątek, 8 października 2021

Niech żyje śmierć! - Hubert Klimko-Dobrzaniecki

 

Hubert Klimko-Dobrzaniecki

Niech żyje śmierć!

Oficyna Literacka Noir sur Blanc

ISBN 978-83-7392-735-3

Z twórczością Huberta Klimki-Dobrzanieckiego spotkałem się kilka lat temu przy okazji jego zbioru opowiadań Dżender domowy i inne historie. Swoją drogą, już wtedy miałem na półce “do przeczytania” jego Preparatora, ze wstydem przyznaję, że nic się w tej materii nie zmieniło. O tamtych opowiadaniach pisałem, że znajdziemy w nich sporo humoru, ciekawych postaci i niebanalnych historii opisanych nieskomplikowanym językiem. Kiedy sięgnąłem po ostatnią książkę Dobrzanieckiego okazało się, że muszę tę opinię podtrzymać.



Niech żyje śmierć składa się z czterech części, w których możemy bez problemu dopatrzyć się wspólnego mianownika. Nie mam tu na myśli jedynie miejsca akcji wszystkich historii - całość toczy się we współczesnym lub względnie współczesnym Wiedniu; autor od dłuższego czasu tam właśnie mieszka, a jako obserwatorowi z zewnątrz łatwiej dostrzec mu to, co wiedeńczykom może umykać. Co z punktu widzenia polskiego czytelnika może zaskakiwać to fakt, że wielu bohaterów tekstów Dobrzanieckiego żyjących w, wydawać by się mogło, otwartym i wielokulturowym Wiedniu, okazuje się dumnymi lub skrytymi ksenofobami, prowadzącymi małe wojenki z emigrantami z Turcji, myślącym o pozbyciu się z kraju elementu nieaustryjackiego. Można odnieść wrażenie, że źródłem zakonserwowanego myślenia jest kiszące się od pokoleń w swoich zwyczajnych mieszkaniach i życiach straszne mieszczaństwo. Choć częściej zdarzy się pewnie podczas lektury uśmiechnąć, to niejednokrotnie łapałem się na tym, że czuję się zażenowany poczuciem humoru postaci, a kiedy pojawia się wątek antysemicki z AH w tle, zacząłem się zastanawiać, co właściwie wiem o społeczeństwie dzisiejszej Austrii. Czy mam traktować te historie jednostkowo, czy problem jest szerszy?



Klimko-Dobrzaniecki tworzy bardzo niepochlebny portret zamożnego wiedeńskiego mieszczaństwa, które z wrodzoną wyższością i pogardą patrzy na innych - sąsiada Czecha, który na pewno musiał być agentem KGB skoro się dorobił; polską gosposię i słoweńską masażystkę, pochodzące przecież z gorszej Europy; nawet na Niemców, bo nudni i przewidywalni do bólu. Jednocześnie wszyscy zdają się nie znosić siebie nawzajem, a sportem, który ich łączy, jest dokładanie wszelkich starań do unieszczęśliwiania innych, a przy okazji samych siebie. Bohaterowie dążą donikąd, próbują znaleźć cel w życiu, lecz dokonują ciągle przewidywalnych, zwyczajnych wyborów, które prowadzą ich do jeszcze większej zwyczajności. W swoich działaniach zachowują się chaotycznie, trwoniąc tylko czas i siły, próbując osiągnąć zadowalający ich efekt. Są jednak skazani na porażkę, bo nie potrafią być z siebie zadowoleni, jak ojciec Ernesta, który doprowadził do perfekcji przepis na królika, a jednak zawsze czegoś mu w nim brakuje. Swoje własne niepowodzenia, pogardę do siebie i strach przed nieuniknionym (Viva la muerte!) próbują zagłuszyć seksem, co przywołuje dość oczywiste konotacje z współistnieniem Erosa i Tanatosa.



Proza Klimki-Dobrzanieckiego na pewno nie należy do moich ulubionych, choć autor stylistycznie biegły i obdarzony dobrym okiem, to jego styl wydaje mi się zbyt lapidarny. Jestem natomiast przekonany, że wielu czytelnikom jego historie przypadną do gustu, bo to solidnie napisane opowieści, które na pewno zaskoczą nie raz czytelnika różnorodnością tematów i barwnymi postaciami. Niech żyje śmierć! nada się bardzo dobrze na długie, senne, jesienne wieczory, pobudzając trochę do śmiechu i myślenia.


niehalo

Dziękuję



Książka bierze udział w wyzwaniach:

Przeczytam 120 książek w 2021 roku – 124/120; Mierzę dla siebie – 1,6 cm; 180 stron

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz