piątek, 30 września 2016

Epifanie - James Joyce

Autor – James Joyce
Tytuł – Epifanie
Przekład – Adam Poprawa
Biuro Literackie
ISBN 978-83-65125-39-2

„Epifanie” to fascynujący zbiór krótkich zapisów Joyce’a, powstałych na początku XX wieku. Wiele z nich autor włączył później do swych bardziej znanych dzieł, natomiast zestaw wszystkich zachowanych „Epifanii” został opublikowany dopiero w roku 1965, prawie ćwierć wieku po śmierci pisarza. Osobne wydania ich przekładów zdarzają się wyjątkowo. A przecież właśnie w tych scenkach, obserwacjach, notatkach lirycznych zaczyna się cały wielki Joyce.
Mówiąc o epifanii możemy mieć także pewien szczególny rodzaj olśnienia, dotknięcia swoistej pełni. James Joyce poszedł jednak dalej w definiowaniu tego zjawiska dostrzegając, że nie sprowadza się ono jedynie do odgórnego działania sił wyższych na człowieka, ale może działać także oddolnie, czyli poprzez sytuacje międzyludzkie, sny, zwykłe, wydawać by się mogło, wydarzenia. Tak oto Joyce stworzył nowy gatunek krótkiej formy prozatorskiej.
Jego życie, moje życie są nadal święte we wzajemnym, serdecznym porozumieniu. Jestem z nim wieczorem, kiedy czyta księgi filozofów lub którąś historię z czasów starożytnych. Jestem z nim , kiedy wędruje samotnie lub z kimś, kogo nigdy nie widział, z tamtą młodą dziewczyną, która obejmuje go ramionami, i nie ma w tym złych zamiarów, ofiarowuje mu swoją zwyczajną, ogromną miłość, słyszy jego duszę i jej odpowiada, on nie wie jak.
Wydane dopiero co Epifanie w tłumaczeniu Adama Poprawy stanowią zbiór krótkich tekstów Joyce’a z okresu między 1901 a 1904 rokiem. Pierwsze angielskie wydanie Epifanii miało miejsce niezwykle późno, bo w roku 1965, czyli ponad 20 lat po śmierci pisarza. Badacze twórczości Joyce’a zastanawiają się ciągle nad interpretacją tych krótkich tekstów.

Podczas lektury można odnieść wrażenie, że kolejne odsłony epifanicznych doznań autora nie mają większego sensu, stanowią jedynie zapis jakichś fragmentów, urywków wyjętych z życia. Częściowo będzie to wrażenie słuszne. Przecież właśnie to znajduje się w 40 tekstach składających się na zbiór – wyimki z życia, historie bez rozpoczęcia i zakończenia. Jednakże wydaje mi się, że kryje się za tym znacznie więcej, niż zapis zwykłych sytuacji. Joyce dotyka niezwykłości w codziennych relacjach, w rzeczach ulotnych i często niezauważalnych.
O’Mahony – Czy to nie czasem ten księżulek, który uprawia poezję – o. Russel?Joyce – O, tak… Podobno składa wersy czy wersety.O’Mahony – (z błyskiem w oczach) … Wersety, tak… to właściwe określenie tego…

Nie sposób nie zwrócić na pracę translatorską Adama Poprawy. Tłumacz nie tylko przełożył tekst na nowo na język polski, ale postarał się, by dobór leksykalny był nieoczywisty. Przez długi czas kanonicznym było tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego, którego przekład Ulissesa stanowi „niewątpliwe arcydzieło sztuki translatorskiej”, jak zauważył Poprawa. Jednocześnie tłumacz najnowszej edycji stwierdził, że język Słomczyńskiego w Epifaniach nie przystaje do tekstu, stąd też zrodziła się potrzeba stworzenia nowego przekładu. Ważną częścią tego zbioru jest Posłowie autorstwa samego Adama Poprawy, rzucające mocny strumień światła na epifaniczne doświadczenia Joyce’a i historię tekstów.

Ludzkie istoty roją się na padoku, taplając się wte i wewte w grząskim mule. Niektórzy chcą wiedzieć, czy gonitwa jeszcze trwa; odpowiadają im: „Tak” i „Nie”. Orkiestra zaczyna grać…… Piękna kasztanka z żółtym jeźdźcem mignęła daleko w słońcu

Nie wiem, czy Epifanie należy traktować jako dzieło całościowe i starać się interpretować cały zbiór. Warto zauważyć, że wszystkich tekstów epifanicznych Joyce’a było 71, lecz jedynie 40 z nich nadawało się do publikacji; reszta fragmentów była za słabo zachowana do odczytania. Skłaniam się do rozpatrywania tekstów jednostkowo, jako niezależnych objawień autora Dublińczyków. Każda z sytuacji jest na swój sposób wyjątkowa, pozwala na wielość interpretacji i daje możliwość głębszego wejścia w materię codzienności. Kto nie boi się doświadczyć literackiego olśnienia, niech śmiało chwyci Joysowskie Epifanie.

Ciekawa jestem, jakie są wasze epifanie?

Dziękuję
Książka bierze udział w wyzwaniach:

52/2016 – 139/52, Czytamy klasyków, Czytamy nowości, Kiedyś przeczytam 2016, Olimpiada czytelnicza, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 139/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 0,5 = 30,2 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata- Irlandia

środa, 28 września 2016

Księga ryb Williama Goulda - Richard Flanagan

Autor – Richard Flanagan
Tytuł – Księga ryb Williama Goulda
Tytuł oryginału – Gould’s Book of Fish
Wydawnictwo Literackie
ISBN 978-83-08-06189-3

tyl Księga ryb Williama Goulda
My, historie naszego życia, nasze dusze, podlegamy – w co zacząłem wierzyć od tamtej pory dzięki cuchnącym rybom Goulda – procesowi nieustannego rozkładu i rodzimy się na nowo, a ta książka, o czym miałem się przekonać, była opowieścią o kupie zgnilizny, w którą zmieniło się moje serce.
Richard Flanagan jest pisarzem, który stał się dla mnie jednym z literackich objawień w ubiegłym raku za sprawą Ścieżek Północy. Opowieść o budowie Kolei Śmierci, cierpieniu i godności zapadła głęboko w mej pamięci. Wydane później Klaśnięcie jednej dłoni utwierdziło mnie w przekonaniu o wielkim talencie i dojrzałości Flanagana. Na literackiej mapie świata Tasmania stała się punktem ważnym, niemalże gwarantem dobrej prozy. We wrześniu ukazała się kolejna powieść australijskiego pisarza w nowym przekładzie Macieja Świerkockiego, Księga ryb Williama Goulda.

W swej trzeciej w karierze książce Flanagan zabiera czytelników w podróż po Australii lat dwudziestych XIX stulecia. Wszystko za sprawą księgi, znalezionej przez sprzedawcę fałszywych pamiątek z kolonialnej Tasmanii (czyt. oszusta), autorstwa Billy’ego Goulda, zesłańca oraz także fałszerza i domorosłego artysty malarza. Zarówno książka, jak i historia spisana przez Goulda staje się dla mężczyzny obsesją, próbuje on znaleźć jakiś dowód na jej autentyczność, jednak mimo wielu dowodów wskazujących na oryginalność dzieła, wszyscy znawcy uznają ją za falsyfikat. Pewnego wieczora księga się rozpływa, a mężczyzna stara się odtworzyć opowieść William Goulda.
Jestem William Buelow Gould, mam mroczna duszę, zielone oczy, szczerbate zęby, rozczochrane włosy i płaczliwą, melancholijną naturę, a chociaż moje malunki będą nawet brzydsze niż ja, zabraknie im bowiem majestatyczności dzieł Girtina czy siły obrazów Turnera, to wierzcie, kiedy wam powiem, że spróbuję pokazać na nich wszystko, co szalone, obłędne i złe, takie jakie było, zgodnie z prawdą.
William Gould jest kimś, kogo moglibyśmy nazwać drobnym cwaniaczkiem, który, jak się okazuje, ma dryg do robienia pędzlem. Talent ten okaże się dla niego zbawienny, gdy trafi do kolonii na terenach dumnie nazywanych Ziemią van Diemena, czyli na Tasmanię. Historia tytułowego bohatera wpisuje się trochę w nurt opowieści o ludziach, którzy znaleźli się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Pech nie opuszcza Goulda tak naprawdę w żadnej jego działalności, dlatego zostaje pozbawiony wolności i zesłany do odległej kolonii karnej.

Komendant tego okręgu wymarzył sobie, by stworzyć na tych ziemiach nowe, idealne państwo. Jednakże, ten wspaniały świat w planach ma zostać zbudowany na fundamentach z krwi i kości zesłańców. Od katorżniczej pracy Goulda w swoisty sposób ratuje lekarz, który wziął sobie za cel opisanie tutejszej fauny pływającej; dowiedział się mianowicie o zdolnościach Williama i wykorzystuje go do stworzenia ilustracji do księgi ryb. Dzięki temu Gould ma możliwość nie tylko wymigania się od śmiercionośnej harówki, ale dostaje do ręki narzędzia, pozwalające mu spisać jego historię.

Gould ryzykuje życiem, gdyż wszelkie próby dokumentowania kolonijnej codzienności są surowo karane, ale bohater czuje, że musi przekazać dalej tę opowieść, by stanowiła świadectwo barbarzyństwa dokonywanego na Ziemiach van Diemena, a także jego istnienia.
Ludzkie życie to nie postęp, jak pokazuje się je konwencjonalnie na obrazach historycznych, ani nie szereg faktów, które można wyliczyć i zrozumieć, jeśli zostaną odpowiednio uporządkowane. To raczej ciąg zmian, czasami bezpośrednich i wstrząsających, czasem zaś tak powolnych i niezauważalnych, chociaż fundamentalnych i przerażających, że pod koniec życia człowiek często na próżno szuka w pamięci tego, co mogłoby połączyć jego lata starcze i młodzieńcze.
Flanagan stworzył powieść, w której ukazał próbę zbudowania utopijnego świata, okupioną życie mrowia bezimiennych skazańców. Zamiast idealnego społeczeństwa mamy do czynienia z rzeczywistością pełną przemocy, nienawiści i cierpienia. O historii Australii większość z nas wie tyle, że  powstała dzięki pracy złoczyńców skazanych na banicję, którzy wymordowali prawie całą rdzenną ludność kontynentu. Flanagan jednak otwiera nam szerzej oczy, przedstawiając XIX - wieczną Australię niemal jako gułag. Co ciekawe, ilustracje w tej powieści pochodzą z prawdziwej „Księgi ryb” autorstwa Williama Buelowa Goulda, która znajduje się w zbiorze archiwum tasmańskiego muzeum.

Księga ryb Williama Goulda jest powieścią o oszustwach i oszustach, sama starając się wyglądać jak najbardziej autentycznie. Dlatego też trudno stwierdzić, kiedy czytamy to, co jest prawdą, a kiedy tekst (i autor) oszukuje nas. Mimo, że ta powieść nie przemówiła do mnie z taką siłą jak dwie poprzednie książki Flanagana, to i tak sądzę, że warto po nią sięgnąć. I na pewno czas spędzony na jej lekturze nie będzie czasem straconym.

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:


52/2016 – 138/52, Czytamy nowości, Historia z trupem, Kiedyś przeczytam 2016, Motyw zdrady w literaturze, Olimpiada czytelnicza, Pod hasłem 2016, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 138/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 3,9 = 29,7 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata - Australia

poniedziałek, 26 września 2016

Gwiazda Ratnera - Don DeLillo

Autor – Don DeLillo
Tytuł – Gwiazda Ratnera
Tytuł oryginału – Ratner’s Star
Przekład – Robert Sudół
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
ISBN 978-83-7392-533-5


Don DeLillo, wielka postać amerykańskiej literatury współczesnej, uznany przez krytyków za jednego z czterech, obok Philipa Rotha, Thomasa Pynchona i Cormaca McCarthy’ego, najważniejszych pisarzy amerykańskich naszych czasów. DeLillo dał się poznać czytelnikom jako pisarz postmodernistyczny, w którego powieściach nagromadzenie odwołań kulturowych (w rozumieniu kultury jako całości działalności ludzkiej) osiąga poziom wiecznego śniegu; książki twórcy Libry są tak silnie intertekstualne, że nierzadko przebrnięcie przez wszystkie karty przypomina wysiłek porównywalny ze zdobyciem górskiego szczytu.

Nie inaczej jest w przypadku Gwiazdy Ratnera, czwartej powieści w dorobku Dona DeLillo. Opowiada ona historię genialnego chłopca, Billy’ego Twilliga, którego specjalnością jest matematyka czysta, a dokładnie jej bezużyteczna kategoria, tzw. „zorgi”. Przyjrzyjmy się pokrótce głównemu bohaterowi.
Miał czternaście lat i był niższy od większości rówieśników. Z bliska wydawał się tchnąć nieludzkim skupieniem, ugruntowaną intensywnością, która przeciwważyła ogólne przygaszenie i brak zaangażowania w brązowych oczach. (…) Po przyłączeniu się Szwecji do wojny otrzymał Nagrodę Nobla w trakcie krótkiej ceremonii zorganizowanej na trawniku w Pennyfellow w stanie Connecticut, zawieziony tam i odwieziony przez ojca na tylnym siedzeniu małego forda.
Billy zostaje zaproszony do wzięcia udziału w Eksperymencie Terenowym Numer Jeden, który zajmuje się rozszyfrowaniem tajemniczego komunikatu, wysłanego z okolic Gwiazdy Ratnera. Wszyscy pokładają ogromne nadzieje w młodym Twilligu, że to właśnie jemu uda się znaleźć rozwiązanie zagadki. Chłopak przemierza supernowoczesny budynek, w którym zgromadzeni zostali najznamienitsi uczeni z prawie wszystkich dziedzin nauki. Billy poznaje kolejne wielkie postaci, ich dziwactwa, poglądy, wchodzi w świat nauki i dostrzega, jak bardzo jest on nieuporządkowany. Wielu bohaterów, pojawiających się na kartach powieści, występuje tylko raz, by wygłosić swoją monotonną tyradę i zejść ze sceny, a Billy jest dla czytelnika przewodnikiem zagubionych w wielkim gmachu naukowego labiryntu.

Im dłużej trwa eksperyment, tym więcej pojawia się niewiadomych. Twillig jednak podchodzi do wszystkich nowych rewelacji z dystansem i stara się złamać kosmiczny kod o liczbie impulsów i pauz równej 101. Sama postać głównego bohatera jest w niezwykle ciekawy sposób skonstruowana. Billy to nastoletni geniusz matematyczny, potrafi szybko analizować i jest, jak się to mówi, młodym starym. Ale to tylko jedna strona medalu, gdyż chłopak ma także odruchy, w jakiejś części hamowane przez intelekt, charakterystyczne dla dorastającego dziecka.
Pracuj aż do bólu, mój zuchu. Tego się od ciebie oczekuje. Wszyscy tego oczekujemy. Temu właśnie zawdzięczasz swoją wybraną dziedzinę. Stanowczo oczekujemy jak największego zaangażowania twojego intelektu. Jest tylko jeden sposób tworzenia – jakby twoje życie od tego zależało, i tak to w istocie wygląda.
Powieść DeLillo stanowi oryginalną satyrę na dzisiejszą naukę i nie można odmówić autorowi bystrego spojrzenia. Pisarz wykazuje, że systemy i programy stworzone przez człowieka, a także jego twierdzenia stanowią jedynie erzac rzeczywistości, nie są w stanie wyjaśnić całości, gdyż jej nie ogarniają. Jednakże, nie można powiedzieć, że jest to lektura na wakacje. Gwiazdę Ratnera czyta się tak, jak chodzi po śniegu, z trudem; zapadamy się w treść, próbując przejść przez największe zaspy, złożone z wielu warstw znaczeniowych. Oprócz bariery, którą stawia czytelnikowi intertekstualność, pojawia się także mur w postaci języka. DeLillo wykorzystał, czy też po prostu stworzył żargon naukowy, popadający fragmentami w bełkot, w którym naprawdę trudno się połapać.

Nie myślcie jednak, że próbuję was odwieźć od lektury tej powieści. Sięgajcie śmiało po Gwiazdę Ratnera i zmierzcie się z tekstem, który będzie was oplatał i próbował zadusić. Jeśli uda się wam przebrnąć, odczujecie nie lada przyjemność, zapewniam. I żeby nie było, Don DeLillo w swej książce nie skupił się li tylko na nauce. Znajdziecie mnóstwo fragmentów, które mogą was zaskoczyć humorem i przykuć na dłużej uwagę.
Nie trzeba zapisywać słów. Wiadomo, jak to będzie wyglądało, strona za stroną, i więcej wiedzieć nie trzeba. To właściwie wszystko. Istnieje cała kategoria pisarzy, którzy nie chcą, żeby czytano ich książki. To w pewnej mierze tłumaczy oszalałą prozę. Jeśli ktoś należy do tej kategorii, wtedy nie pisze po to, aby wyrazić to, co jest wyrażalne. Bycie zrozumianym jest trochę krępujące. Człowiek chce wyrazić z pełną mocą własne pragnienie, żeby nie być czytanym. Pisarzy do szału doprowadza ocieranie się o czytelników. Ci ludzie przeczytają to, co napisałem. Im więcej zrozumieją, w tym okropniejszy szał wpadnę.
Dziękuję



Książka bierze udział w wyzwaniach:

52/2016 – 137/52, Czytam fantastykę, Czytamy nowości, Kiedyś przeczytam 2016, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 137/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 3,2 = 25,8 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata – Stany Zjednoczone

sobota, 24 września 2016

Wzburzenie - Philip Roth

Autor – Philip Roth
Tytuł – Wzburzenie
Tytuł oryginału – Indignation
Przekład – Jolanta Kozak
Wydawnictwo Literackie
ISBN 978-83-08-06188-6

 Wzburzenie

Philipa Rotha już poznałam przy okazji czytania powieści Konające zwierzę i wiedziałam, że z chęcią jeszcze wrócę do jego twórczości.  Portret psychologiczny starego człowieka trawionego przez pożądanie był niezwykle udany, dlatego też z zainteresowaniem sięgnęłam po Wzburzenie, historię życia blisko dwudziestoletniego chłopaka, syna koszernego rzeźnika z New Jersey.
Jesienią, gdy podjąłem studia na pierwszym roku w Robert Treat, a ojciec zaczął ryglować na dwa zamki od frontu i tylne drzwi, tak że swoimi kluczami żadnych nie mogłem otworzyć i musiałem walić pięściami w jedne lub drugie, żeby wpuścił mnie do środka, bo wracałem akurat z zajęć dwadzieścia minut później, niż on to sobie wyliczył, doszedłem do wniosku, że mój ojciec zwariował.
Narracja rozpoczyna się w roku 1950, tym samym, w którym rozpoczęła się wojna koreańska. Marcus Messner, główny bohater i narrator jednocześnie, snuje swoją opowieść o dorastaniu w żydowskiej dzielnicy, pomocy w sklepie ojca i własnych osiągnięciach szkolnych. Wraz z upływającym czasem i dojrzewaniem Marcusa jego ojciec, z którym chłopak miał zawsze świetny kontakt, zaczyna coraz bardziej martwić się o syna. Stary Messner wszędzie dostrzega zagrożenia, czyhające na Marcusa i popada niemal w szaleństwo ze strachu, że jego syn się stoczy lub zginie. 

Marcus nie może wytrzymać atmosfery w domu, więc na drugi rok przenosi się do oddalonej o kilka stanów szkoły w Wineburg, bardzo skostniałej, purytańskiej i  głównie chrześcijańskiej placówki. Od samego początku nasz bohater ma problemy z zaaklimatyzowaniem się, starając się trzymać z dala od imprez, członkostwa w bractwie itp. Marcusowi zależało jedynie, by móc się w spokoju uczyć. Jednak uporządkowany świat Messnera zburzyło pojawienie się na horyzoncie płci przeciwnej.
Była pewna dziewczyna, może jeszcze nie całkiem na horyzoncie, ale w każdym razie wpadła mi w oko. Przeniesiona z innej uczelni na drugim roku, tak jak ja, blada i szczupła, z ciemnorudymi włosami i onieśmielającą mnie, ostentacyjnie wyniosłą manierą. Też chodziła na historię Ameryki i siadała czasem obok mnie, ponieważ jednak bałem się ryzykować, że każe mi się odczepić, nie zdobyłem się dotąd na odwagę choćby skinienia jej głową na dzień dobry, nie mówiąc nawet o zagadywaniu.
Olivia zmienia życie Marcusa, w jego sztywnym światopoglądzie pojawiają się luki, a on sam zaczyna się miotać coraz bardziej, nie wiedząc co powinien zrobić. Dziewczyna jest zupełnie inna od tych, z którymi bohater miał do czynienia w żydowskim światku Newark. Ona stanie się już niedługo źródłem jego kłopotów.

Warto przyjrzeć się bliżej Marcusowi. Moim zdaniem, jest on dość wstrętnym człowieczkiem, myślącym jedynie o sobie, nieprzyjmującym niczyich poglądów, w pewnym sensie zakochany w sobie i w tym, do czego przyzwyczaiło go domowe środowisko. W każdej sytuacji, która może nieść jakieś negatywne konsekwencje, boi się jedynie o swoją skórę. Nawet dosłownie, bo prawdziwym lękiem napawa go myśl o relegowaniu ze szkoły i włączenia do armii, równoznacznego z wysłaniem na wojnę w Korei.

Choć postawa bohatera Konającego zwierzęcia była mi obca, to jednak byłam w stanie zrozumieć jego rozterki i mu współczuć. We Wzburzeniu tego elementu zrozumienia mi brakuje. Nie starcza mi empatii, by przejąć się losem Marcusa Messnera, ani tym bardziej się z nim utożsamiać. Z coraz większą niechęcią poznawałam dalsze losy tego chłopaka, tak zdolnego, inteligentnego i uprzejmego przecież. Wzburzałam się tym, jakie zasady panują w Winesburg, jak zakłamany jest to światek, ale nie wzburzałam się z Messnerem.

Nie chcę nikogo zniechęcać do przeczytania tej niewielkiej powieści Rotha, bo warto ją poznać i w dodatku jej przeczytanie nie zajmie wiele czasu. Ciekawa jestem, czy ktoś z was znajdzie w sobie fragment Marcusa?
Czy po to właśnie istnieje wieczność, żeby się głowić nad chwilami życia? Kto by pomyślał, że trzeba będzie wiecznie pamiętać każdy moment życia, we wszystkich jego najdrobniejszych składnikach? A może tak wygląda tylko moje życie po życiu, może, skoro każde życie jest niepowtarzalne, niepowtarzalne jest też każde życie po życiu, może każdy ma swój nieusuwalny odcisk daktyloskopijny życia po życiu, niepodobny do niczego innego? (...) Człowiek nie jest wprzęgnięty w swoje życie na czas przeżywania go, człowiek jest na nie skazany, także kiedy go już nie ma.

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:


52/2016 – 136/52, Czytamy klasyków, Czytamy nowości, Historia z trupem, Kiedyś przeczytam 2016, Olimpiada czytelnicza, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 136/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 1,6 = 22,6 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata – Stany Zjednoczone

piątek, 23 września 2016

Bezbronna kreska - Tadeusz Dąbrowski

Autor – Tadeusz Dąbrowski
Tytuł – Bezbronna kreska
Biuro Literackie
ISBN 978-83-65125-34-7

Pusta ulica, wilgotny świt. Miasto jest bezwietrzne, ale wyje ciszą, jakbym je oglądał z wyłączoną fonią, może zapadło w bezdech, a może zaciska zęby w oczekiwaniu na kolejny detoks. Z tosterów wyskakują tosty, maluchy zrzucają piżamy, odpływ zabiera lęki i wymienia je na nowe, (…) w metrze bezdomny wygrywa swoje życie na wiadrze, na harmonijkach wieżowców gra wiatr, ale nic nie słychać. Są tylko światła i wycie miasta, któremu młodość pierdoli się ze starością.
Nowy Jork przemierzamy wraz z Tadeuszem Dąbrowskim, jeżdżąc metrem, taksówką czy przemierzając miasto piechotą. W Bezbronnej kresce nie brakuje opisów metropolii, ale nie ona odgrywa w tej mikropowieści, momentami bardzo poetyckiej, główną rolę. Dobra, ale po kolei.

Tadeusz Dąbrowski do tej pory dał się poznać czytelnikom przede wszystkim jako poeta i krytyk literacki. Lista czasopism krajowych i zagranicznych, z którymi współpracował, jest tak długa, że sam autor chyba nie pamięta wszystkich tytułów; wymienić warto chociażby „Tygodnik Powszechny”, „Politykę”, „Zeszyty Literackie”, a także „Harvard Review”, „American Poetry Review” czy „The New Yorker”. Od 2001 roku stale zostaje stypendystą organizacji i fundacji z całego świata, a liczba nagród też do skromnych nie należy. Warto przy tym dodać, że Dąbrowski jest jeszcze przed czterdziestką, czyli uchodzi za twórcę młodego.

W tym roku nakładem Biura Literackiego ukazała się pierwsza powieść Tadeusza Dąbrowskiego, której fragmenty można było znaleźć w kilku numerach „Chimery”. Powieść to niedługa, ale zdecydowanie warta uwagi czytelników.

Główny bohater, Tadeusz, polski poeta przebywający na stypendium w Stanach Zjednoczonych, jadąc na swoje spotkanie autorskie, spotyka na stacji metra dziewczynę, która go niesamowicie intryguje i od pierwszego spojrzenia staje się jego podnietą; wpada po prostu jak śliwka w kompot.
A tak naprawdę to byłem podjadany jak dziecko, które dostało wymarzony prezent, i mimo że zabawa urodzinowa trwa, ono uczestniczy w niej tylko fizycznie, bo wszystkie jego myśli i uczucia są w drugim pokoju, przy prezencie, cała jego energia wkładana w kolejne gry i konkursy bierze się z oddalenia. Z masochizmu kontrolowanej rozłąki.
Wieczór jest pełen dramatycznych zwrotów akcji, a dla głównego bohatera liczy się tylko ta dziewczyna, która skończyła architekturę, Megan. Każdy kolejny krok w stronę Megan powoduje odejście od racjonalnego myślenia, stanowi zwrot w kierunku samczego pożądania, zdobycia tylko dla siebie upragnionego ciała. Dziewczyna jest z jednej strony irytująca, a z drugiej pociągająca, ba!, podniecająca. Dalej akcja toczy się trochę jak w piosence Korteza: Niby nic takiego, jedna noc,| Niby nic takiego, niby nic, a jednak… Wspólnie spędzona noc staje się dla Tadeusza czymś znacznie więcej, ale nie chodzi tu raczej o szczenięce zachowanie, lecz o fascynację.

Właśnie fascynacja zdaje się kluczem do odczytania tej książki. To zjawisko, kiedy mówimy, że zachodzi chemia między ludźmi, to coś tak niezwykłego, że nie jesteśmy w stanie tego wyjaśnić. Emocje wahają się od bólu do ekstazy, od radości do złości. Spotkanie Megan zmienia życie Tadeusza, jego postrzeganie przestrzeni, czasu, siebie samego. Być może brzmi to wszystko wręcz tandetnie, ale wierzcie mi, nie jest takie. Przy okazji dostajemy sporą dawkę erudycji autora, odwołań popkulturowych oraz do kultury wysokiej.

Tadeusz Dąbrowski stworzył wspaniałe studium fascynacji, z którym mamy do czynienia w pierwszej fazie prawdziwego, burzliwego romansu. Każdy dzień przynosi nowe odkrycia, zmienia spojrzenie na świat. Wszystko za sprawą jednej przypadkowo spotkanej osoby. Cała życiowa energia zwija się, by wybuchnąć właśnie w takiej chwili. Jeśli nie czytaliście jeszcze Bezbronnej kreski, to chyba najwyższa pora nadrobić zaległości.
Tydzień i rok jak tryby zegara, nie sposób stwierdzić, który porusza którym, kręcą się jednocześnie do siebie i od siebie, w tę samą i przeciwną stronę. Tydzień i rok jak sprężyna zegara, która się skręca, aż pęknie, i czas stanie. Od roku mnie nakręca energia tej sprężyny. Energia kinetyczna pożądania, tęsknoty. Milczenia.
A dlaczego w ogóle Bezbronna kreska? Nie powiem wam; musicie sięgnąć do książki i dowiedzieć się sami. Nie będziecie zawiedzeni.

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:


52/2016 – 135/52, Czytamy nowości, Kiedyś przeczytam 2016, Olimpiada czytelnicza, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 135/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 1,3 = 21 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata - Polska

czwartek, 22 września 2016

Ponad wszystko - Nicola Yoon

Autor – Nicola Yoon
Tytuł – Ponad wszystko
Tytuł oryginału – Everything, Everything
Przekład – Donata Olejnik
Grupa Wydawnicza Publicat/Wydawnictwo Dolnośląskie
ISBN 978-83-271-5531-3


Brak ryzyka to największe niebezpieczeństwo.

Bohaterka książki Ponad wszystko Madeline Whittier ma osiemnaście lat. Jest bardzo dojrzałą, mądrą i zdolną dziewczyną. Niestety niewiele osób może się o tym przekonać, ponieważ Madeline nie opuszcza domu. Nie jest to jej wybór, ale konieczność. Madeline jest chora – SCID, czyli ciężki złożony niedobór odporności. Innymi słowy ma alergię na cały świat. Dosłownie wszystko może wywołać niepożądane objawy: niefiltrowane powietrze, nieznana przyprawa, towarzystwo drugiego człowieka… Nastolatka skazana jest na życie pod kloszem, za jedyne towarzystwo mając swoją matkę, osobistą pielęgniarkę i… rozrastającą się biblioteczkę. I to właśnie książki są jej najlepszymi przyjaciółmi. Do czasu…
Tej nocy śni mi się, że dom oddycha razem ze mną. Wypuszczam powietrze z płuc, a wtedy ściany kurczą się niczym przekłuty balon i ściskają mnie między sobą.
Pewnego dnia do sąsiedniego domu wprowadzają się nowi lokatorzy i wtedy Madeline widzi go po raz pierwszy. On, chłopak, wysoki, szczupły, ubrany na czarno i interesujący. Stanowi całkowite przeciwieństwo jej małego, białego świata. Jest jak egzotyczny kwiat i powoduje sensacje żołądkowe, inaczej zwane motylami w brzuchu. Madeline jeszcze tego nie wie, ale od tego momentu jej  życie ulegnie nieodwracalnej zmianie.

Ponad wszystko to literacki debiut Nicoli Yoon. Powiem więcej, jest to naprawdę bardzo dobry debiut. Książka szybko została bestsellerem i wdarła się na listę New York Timesa. Została przetłumaczona na 20 języków, a prawa do ekranizacji nabyło Studio MGM. Szczerze mówiąc jestem bardzo ciekawa filmu, który powstanie na podstawie tej powieści. Liczne ilustracje ozdabiające karty książki wykonał mąż autorki David Yoon.
Niekiedy świat się ujawnia. Siedzę sama w ogrodzie zimowym, w którym robi się coraz ciemniej. Przez szybę wpada światło przedwieczornego słońca. Trapezoid. Podnoszę głowę i widzę drobiny kurzu unoszące się w promieniach, kryształowe i błyszczące. Poza naszą percepcją istnieją całe światy.
Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej książce. Ot, następna młodzieżówka pomyślałam. Jakie było moje zdziwienie , gdy zaczęłam czytać. Historia Maddy i Olly’ego pochłonęła mnie bez reszty powodując na mojej twarzy uśmiech, to znów zmuszając do refleksji. Opowieść jest niebanalna, mądra i błyskotliwa, choć temat niektórym może być znany z filmu Balonowy chłopak.

Yoon świetnie wykreowała zamknięty, niedostępny, pozbawiony barw świat głównej bohaterki. Obserwujemy jak powoli do tej hermetycznej rzeczywistości przenikają wraz z rodzącą się miłością kolory. Dzięki narracji pierwszoosobowej mamy okazję poznać głębiej i bardziej intensywnie myśli i uczucia towarzyszące Madeline.  
Gdyby moje życie było książką i dałoby się przeczytać od końca, nic by się nie zmieniło. Dzisiejszy dzień jest taki sam jak wczorajszy. Jutro będzie takie samo jak dzisiaj, w :Księdze Maddy” wszystkie rozdziały są identyczne.
Obok choroby, Yoon przedstawia tak często wykorzystywany temat przemocy w rodzinie. Poznajemy relacje dziecko – rodzic, tak w rodzinie Maddy, jak i Olly’ego. I jak się słusznie domyślacie nie są one idealne. Nic dziwnego, że dwoje poturbowanych nastolatków znajduje bardzo szybko wspólny język.

Od przyjaźni do miłości tylko jeden krok. Choć w przypadku dwójki bohaterów ten krok jest gigantyczny i zmienia wszystko w ich życiu. Uczucie przedstawione w książce nie jest przesłodzone lecz nad wyraz dojrzałe i odpowiedzialne. Chociaż może nie do końca, ale o tym przekonacie się czytając powieść Nicoli Yoon.
Widzę początek i koniec czasu. Dostrzegam nieskończoność. Po raz pierwszy od bardzo dawna pragnę więcej, niż mam.
Ponad wszystko to książka kierowana głównie do młodzieży, ale starszym osobom również może się spodobać. To opowieść o przyjaźni, miłości, starcie, marzeniach i kłamstwie. Mądra i wartościowa powieść, której lektura zajmuje bardzo mało czasu. Książkę się po prostu pożera; łapie nas w swoje szpony i trzyma do ostatniej strony.
Dawno, dawno temu była na świecie dziewczyna, której całe życie to jedno wielkie kłamstwo.
Ponad wszystko polecam przede wszystkim młodszej części czytelników żeby docenili, jak dobre, nieskomplikowane i wartościowe jest ich życie. Powieść również dla tych, którzy pragną ciekawej, niebanalnej historii. A taka jest ta książka. Już nie mogę się doczekać kolejnego literackiego dziecka Yoon. A tę opowieść z czystym sumieniem gorąco polecam.

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:


52/2016 – 134/52, Czytam Young Adult, Czytamy nowości, Dziecinnie, Kiedyś przeczytam 2016, Motyw zdrady w literaturze, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 134/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 2,5 = 19,7 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata – Stany Zjednoczone

poniedziałek, 19 września 2016

Motylek - Katarzyna Puzyńska

Autor – Katarzyna Puzyńska
Tytuł – Motylek
Cykl – Lipowo
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
ISBN 978-83-7839-695-6
W mroźny zimowy poranek na skraju wsi zostaje znalezione ciało zakonnicy. Początkowo wydaje się, że kobietę potrącił samochód, okazuje się jednak, że ktoś ją zabił i upozorował wypadek. Kilka dni później ginie kolejna osoba. Ofiary nie wydają się ze sobą w żaden sposób powiązane. Zaczyna się wyścig z czasem. Policja musi odnaleźć mordercę, zanim zginą następne kobiety. Śledztwo ujawnia tajemnice mrocznej przeszłości zakonnicy, przy okazji odkrywając też mniejsze lub większe przewiny mieszkańców tylko na pozór sielskiej miejscowości.

Dużo się naczytałam na temat tej powieści w Internecie, a przede wszystkim w blogosferze. Musiałam więc iść za ciosem, wszak tyle osób nie może się mylić. Skoro takiej rzeszy czytelników książka się spodobała, to może i mnie, która od kryminałów nie stronię. Zapisałam się w kolejce w bibliotece i cierpliwie czekałam na swoją kolej. Aż nadeszła… Pal piorun ułożony wcześniej plan. Wzięłam Motylka i przepadłam z kretesem.

Zacznę od tytułu. Motylek. Brzmi tak niewinnie i wcale nie zapowiada tego, co możemy znaleźć w tej książce. A dzieje się wiele i w różnych latach. I choć pozornie wątki do siebie nie pasują, powoli ze strony na stronę wszystko staje się jasne, a puzzle zaczynają wpasowywać się w swoje miejsca.
Ciało zakonnicy leżało porzucone na poboczu szosu, jak popsuta lalka. Tylko kilkaset metrów i zakręt leśnej drogi dzieliły ją od wsi. Krew poplamiła świeży śnieg jaskrawą czerwienią. Kończyny i tułów były właściwie zmiażdżone, odsłaniając groteskowo poskręcane narządy wewnętrzne. Poły czarnego habitu otaczały umęczone ciało jak wielkie skrzydła. Tylko twarz pozostała nienaruszona. Malował się na niej wyraz zaskoczenia pomieszanego z bólem.
Motylek to pierwszy tom cyklu Lipowo, a zarazem debiut pisarski Katarzyny Puzyńskiej. Na półkach w księgarniach piętrzą się już kolejne tytuły [Więcej czerwieni, Trzydziesta pierwsza, Z jednym wyjątkiem, Utopce, Łaskun] i już wiem, że muszę je wszystkie mieć. A za moment siódma część, Dom czwarty. Chyba jakaś solidna promocja by mi się przydała.

Parę słów o tym, co w powieści znaleźć można. Lipowo to maleńka społeczność, w której każdy zna każdego i o każdym wie wszystko. Sielski nastrój ulega zmianie po morderstwie zakonnicy, a co najciekawsze i być może zaczerpnięte troszkę z powieści Agathy Christie, każdy wydaje się mieć coś za uszami i automatycznie zostaje jednym z podejrzanych. Tyle sekretów w maleńkiej miejscowości, że wierzyć się nie chce. Ale gdyby nie te tajemnice nie byłoby tak niezłego kryminału. A Motylek nawet bez taryfy ulgowej wypada całkiem dobrze. Bardzo jestem ciekawa kolejnych części Lipowa. Po takim debiucie mam nadzieję na więcej i lepiej. Tymczasem mamy do czynienia chyba z seryjnym mordercą, więc zegar zaczyna tykać. Jak poradzą sobie lipowscy policjanci?
Z tego odległego punktu na polanie Daniel mógł dostrzec tylko dużo krwi na śniegu. Potem, kiedy podszedł do ciała, zobaczył, że zostało brutalnie pocięte. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. Tylko twarz pozostała nietknięta. Przypomniał sobie, jak zaledwie tydzień wcześniej stał nad ciałem zabitej zakonnicy. Tak niedaleko, najwyżej kilometr stąd. Jej twarz również była nienaruszona.
Polecam Motylka wszystkim miłośnikom powieści kryminalnych. Jest nas dużo, więc popularność książki też mała nie powinna być. Całkiem szczerze napiszę: dajcie szansę debiutantce, bo warto. Kolejne części Lipowa czekają.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:


52/2016 – 133/52, Cztery pory roku, Historia z trupem, Kiedyś przeczytam 2016, Kryminalne wyzwanie, Motyw zdrady w literaturze, Olimpiada czytelnicza, Polacy nie gęsi, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 124/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 4,3 = 17,2 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata - Polska, Wyzwanie biblioteczne

sobota, 17 września 2016

Selfie na tle rzepaku - Justyna Bargielska

Autor – Justyna Bargielska
Tytuł – Selfie na tle rzepaku
Cykl – 22. wiersze podróżne
Biuro Literackie
ISBN 978-83-65125-31-6

Okladka__Selfie_na_tle_rzepaku__BL

Poezję Justyny Bargielskiej znam, nawet lubię, choć to nie styl, którym mogłabym się zachwycać. Nie mogę jej, zarówno Bargielskiej, jak i poezji, odmówić efektowności. W tomie Selfie na tle rzepaku, będącym częścią serii wydawniczej Poezja 22, znajduje to, co w poetyckiej twórczości Bargielskiej najbardziej charakterystyczne, ale istnieje spory problem, jeśli chodzi o interpretację tego tomiku jako całości, który uwidoczniony zostaje w posłowiu autorki:
Czytelniku, w tej książce znajdziesz wiersze, których jedynym kryterium doboru było kryterium ilościowe. Miało być 22, ani jednego więcej, ani jednego mniej.
Dlatego też skrobnę kilka słów o wierszach z tego tomu, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Jednocześnie zaznaczam, to nie będzie lista najlepszych wierszy, które znajdziemy w tomie  Selfie na tle rzepaku, lecz kilka wybranych utworów, wywołujących u mnie jakiś metafizyczny dreszcz albo coś podobnego.

Selfie ze złotym siurkiem
Jake, jestem w ciąży, powiedziała panna
i skończyła się seria. Poza kadrem Jake spytał
jak, skoro wszystko się odbyło w języku.
Gdyby to wszystko się odbyło w języku,
Nie mielibyśmy teraz zagadnienia.
Ale to wszystko odbyło się w dupie.
(…)

Bargielska potrafi przechodzić od sytuacji jasnych i oczywistych do sytuacji trudnych, dziwnych. Poetycki świat traci ostrość, kadry nachodzą na siebie, tworząc językowy zawrót głowy, a czytelnikowi pozostaje nie zgubić się w zmieniającej się jak w kalejdoskopie perspektywie. Choć z jednej strony taki obrót spraw potrafi być frustrujący, tak z drugiej stać się może obiektem fascynacji.

Trauma o piesku
Myliśmy zęby i powiedziałam do męża:
boję się, czy poznam, że umarłam. Bo
czy umrzeć to jest śnić sny jakby nie swoje,
czy może bardziej jak dwieście tysięcy
czarnych perełek, które toczą się za nami
do zsypu. Keep dying, powiedział mąż,
przekonasz się. (…)

Śmierć stanowi stały motyw w poezji poetki, który prowadzi do zdarzeniowości w wierszach. Świadomość i obecność śmierci, a także związany z nią strach, stają się niejako motorem napędzającym poetykę Bargielskiej. Trudno nie wiązać tego powracającego motywu z wątkiem autobiograficznym, utratą dziecka, której reminiscencje są widoczne w wielu utworach poetki.

Pan przyniósł, pan odniósł
(…)
Tu, za tym drzewem, robi się pustynia.
Jeśli odtąd moja jedyna nagość ma być nagością
bielejących kości, wchodzę w to,
jeżeli moja przyszłość też będzie moja.

Niezwykłe jest również w twórczości Bargielskiej to, jak potrafi czerpać z tego, co ją otacza, zarówno z kultury wysokiej, jak i niskiej. W tej poezji codzienność miesza się często z posągowymi myślami, tworząc surrealistyczną wręcz mieszankę. Bez wątpienia mało znaleźć można twórców na gruncie polskim, którzy tak sprawnie są w stanie przemykać między konwencjami, zachowując jednocześnie twórczą spójność.

Jak to widzi sowa
(…)
Sześć tygodni płaczu, że takie szczęście jest możliwe,
sześćdziesiąt kolejnych tygodni, że za nie dziękuję,
sześćset, że przepraszam, że w nie nie wierzyłam,
sześć tysięcy, czy można je już zabrać ode mnie.

Więc wierzę, ale proszę, nie przychodźcie do mnie,
tym bardziej nie przysyłajcie jedni drugich nawzajem.

Utwór powyższy przepełniony jest emocjami, które oddziałują silnie na odbiorcę. Podmiot mówiący cierpi, a czytelnik wraz z nim. Rzadko uczucia wyrażone są u Bargielskiej tak bezpośrednio, dlatego też wydźwięk tekstu jest tym mocniejszy. Dodatkowo, ból wyrażony, ujęty w słowa zostaje dopiero z perspektywy czasu, co sprawia, że jego waga wydaje cięższa. Bo też czy może być ból silniejszy od tego, który odczuwa matka po utracie dziecka?

Sól i ogień

Ale tego wiersza nie przywołam nawet we fragmencie, choć zrobił na mnie największe wrażenie. Tekst ten wydaje mi się niezwykle przejmujący, przenosi nas w świat bardzo intymny. Za sprawą wiersza wchodzimy nagle w głąb najbliższej z możliwych relacji i jesteśmy tam jedynie obserwatorami.

Tom poezji Justyny Bargielskiej Selfie na tle rzepaku polecam z czystym sercem wszystkim miłośnikom liryki, ale także każdemu, kto szczyci się zdolnością składania liter. Może nie jest to książka równa i brak jej większego zamysłu, ale zdecydowanie spójna poetyka autorki powoduje, że tomik stanowi dopełnienie twórczości poetki.

Dziękuję

Książka bierze udział w wyzwaniach:


52/2016 – 132/52, Czytamy nowości, Olimpiada czytelnicza, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 132/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 0,4 = 12,9 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata - Polska