David
Szalay
Turbulencje
Turbulence
Przeł.
Dobromiła Jankowska
Wydawnictwo
Pauza
ISBN
978-83-957030-6-5
Mówi
się, że świat jest mały. Stwierdzenie to chciał udowodnić
słynny amerykański psycholog społeczny, Stanley Milgram w jednym
ze swoich eksperymentów, zauważając, że w dowolnie dużej
wspólnocie ludzie dzięki wzajemnym kontaktom mogą zostać
połączeni. Na tej podstawie powstała hipoteza o sześciu stopniach
oddalenia, mówiąca o tym, że maksymalna liczba połączeń między
dwójką nieznajomych na świecie wynosi sześć. W czasach masowego
transportu międzynarodowego, a nawet międzykontynentalnego i
komunikacji internetowej granice mocno się rozmyły. O takich
niespodziewanych, często nieświadomych połączeniach pomiędzy
ludźmi pisze kanadyjski pisarz David Szalay w Turbulencjach.
Jeśli
przyjrzeć się korzeniom i życiorysowi Kanadyjczyka, można
zauważyć, że przyjęcie przez niego takiego stanowiska nie jest
niczym dziwnym. Jego matka to Kanadyjka, a ojciec Węgier; rodzina
Szalaya mieszkała w Kanadzie, Bejrucie, Libanie, by w końcu osiąść
w Anglii. W późniejszych latach pisarz przeprowadził się do
Belgii, a obecnie mieszka w stolicy Węgier. Każdy z taką kartoteką
ma zapewne niezwykle szerokie i międzynarodowe grono znajomych.
Skupmy się jednak na samych Turbulencjach.
Książkę
Szalaya możemy traktować jako powieść, choć jej konstrukcja
skłania czytelnika w stronę połączonych ze sobą opowiadań.
Słusznie autor zamiast tytułów zamieścił skróty oznaczające
kody konkretnych lotnisk, bo obok ludzkich bohaterów dodatkową
postacią, swoistym spiritus
movens,
staje się właśnie transport lotniczy. Każda
kolejna opowieść to mały wycinek z życia człowieka, do którego
narrator na chwilę przykłada szkło powiększające, by za moment
przenieść się z inną postacią na drugą półkulę. Te na
pierwszy rzut oka nieprzemyślane, przypadkowe podróże przychodzą
Szalayowi niezwykle naturalnie, a im dalej jesteśmy, tym bardziej
literackie puzzle składają się na logiczny obraz świata.
Podczas
lektury nie sposób nie odnieść wrażenia, że przecież już to
gdzieś grali, bo przecież wspaniały Babel
Alejandra
Gonzáleza Iñárritu zbudowany był na podobnej zasadzie, choć na
pewno z mniejszym niż u Szalaya rozmachem (w liczbie historii).
Szalay jednak jako twórca nie daje czytelnikowi odpowiedzi,
zarysowuje jedynie problem, który jest związany z człowiekiem.
Moglibyśmy wykorzystać bezdomność rozumianą jak u Żeromskiego,
z ludźmi błąkającymi się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu
tego jedynego, w którym mogliby się zadomowić. Moglibyśmy
przypomnieć o strachu przed bezruchem, o kompulsywnej potrzebie
podróży, która przeradza się w ucieczkę. W końcu moglibyśmy
mówić o wielowątkowej opowieści o rodzinie, poszukiwaniu
tożsamości i własnej drogi. Każdy z tych kierunków będzie dobry
i czytelnik może interpretacyjnie podróżować na każdej z tych
tras.
Była
kiedyś taka seria dokumentów na kanale Planete, w której widz mógł
obserwować świat z kamery umieszczonej w śmigłowcu i z góry
porządkować przestrzeń. Podobnie u Szalaya, czytelnik patrzy na
świat, relacje międzyludzkie, podziały klasowe i działania
bohaterów z lotu ptaka, czy raczej samolotu.
Ziemia się skurczyła, globalizacja sięgnęła już prawie do
każdego jej zakątka i stłuczone kolano chłopca w Madrycie może
spowodować zerwanie negocjacji handlowych w Singapurze. Dzisiaj
nawet najmniejsze i błahe wydarzenie może przynieść nieoczekiwane
skutki na dużą skalę. Dość jednak komunałów.
Turbulencje
powodują, że przestajemy się czuć komfortowo, zaczynamy odczuwać
niepokój, bo wszystko wokół zaczyna złowieszczo drgać.
Turbulencje
Szalaya działają podobnie na czytelnika i pozostawiają go w
niepokoju; choć książka się kończy, to opowieść cały czas
trwa, a połączenie nie zostaje przerwane. Lektura tych opowiadań
zostawia spory czytelniczy niedosyt, ale także pobudza do
przemyśleń, a przez okres pandemii otrzymuje dodatkowy kontekst.
Nie sposób nie wspomnieć o świetnym tłumaczeniu Dobromiły
Jankowskiej, dzięki któremu niepokój prozy Szalaya został
przelany na język polski, a także o kapitalnej okładce autorstwa
Tomasza Majewskiego, od której robi się cudownie niedobrze.
niehalo
Książka
bierze udział w wyzwaniach:
Akcja
100 książek w 2020 roku – 89/120; Mierzę dla siebie – 1,2 cm;
Olimpiada czytelnicza – 144 stron; Trójka e-pik – tytuł bez litery „o”
Cóż za puenta na końcu! :)
OdpowiedzUsuńA tak wyszło jakoś :)
Usuń