poniedziałek, 23 grudnia 2019

Świąteczna noc - Szymon Wegner


Świąteczna noc


Jestem w ciemności i próbuję widzieć jasno.
Albert Camus


W nocy temperatura spadła gwałtownie o jakieś dziesięć stopni i mróz pokrył wilgotne od deszczu miasto szklistą warstwą lodu. Odniósł wrażenie, że ktoś owinął szczelnie świat streczem, jakby miał go za chwilę zapakować i wysłać w prezencie – uwaga, zestaw zawiera małe elementy, które mogą zostać połknięte lub wchłonięte i zrobią ci kuku, staną w gardle, rozsadzą płuca, przebiją serce, a nawet zrobią z mózgu papkę, zestaw nie zawiera baterii.

Chmury, które przez cały dzień skutecznie ograniczały dostęp do światła, wzięły teraz urlop, a nocna zmiana została nieobsadzona. Od dawna nie widział tu tylu gwiazd, był w stanie dostrzec kilka gwiazdozbiorów, z trudnością, nie pamiętał, kiedy ostatni raz patrzył w niebo, za ciężko pracował i nie miał na to czasu albo nie chciał mieć. Dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę, że wysiadły latarnie na ulicy, być może padła cała przecznica. Mimo tego nie było ciemno, księżyc odbijał światło na pełnej mocy.

Powietrze zdawało się czyste jak nigdy, choć raz pozbawione nut spalinowych i kanalizacyjnych. Z każdym oddechem przyzwyczajał się coraz bardziej do lodowych igiełek wbijających się w gardło i nos; zaczął czerpać przyjemność z tego, czego na co dzień nawet nie zauważał. Oddychanie było przyjemnie orzeźwiające, pozwalało mu jaśniej myśleć i dodawało energii. Ni stąd, ni zowąd zaczął się śmiać, a z oczu popłynęły mu łzy. Początkowo dźwięk wydał mu się obcy, minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz był wesoły. Myślał, że musi wyglądać jak wariat, stojąc na środku pustej ulicy w środku nocy i śmiejąc się, jeszcze go ktoś zgarnie za zakłócanie porządku.

Nagle światło wybuchło czerwonawym blaskiem kilkaset metrów od niego, na końcu ulicy. Ruszył niepewnie w tamtą stronę, zaciekawiony, co to może być. Kiedy zrobił parę kroków, worek, który trzymał w dłoni, obił się mu o nogi. Skąd się wziął w jego ręce? Nie pamiętał, żeby miał go przy sobie, gdy wychodził... Ale kiedy wychodził i gdzie teraz był? Czuł, że robi mu się gorąco, oddychał coraz szybciej, miał całkowity mętlik w głowie. Blask zaczął się szybko zbliżać, a po chwili mężczyzna usłyszał dzwonienie dzwonków sań; zaraz potem stanął przed nim zaprzęg złożony z dziewięciu reniferów - ten stojący z przodu był źródłem światła, jego nos działał jak szkarłatny reflektor.

Mężczyzna stał jak wryty i z przestrachem patrzył na to nieprawdopodobne widowisko. Wtedy ten ze świecącym nosem powiedział do niego z czułością:

- Hej staruszku, znowu się nam zgubiłeś, nie mamy już czasu, żeby znowu cię szukać - renifer miał silne i rozumne spojrzenie, a jego głos był ciepły i wydawał się pachnieć piernikiem. - Mamy jeszcze kupę miejsc do obskoczenia, wskakuj do sań, musimy jechać dalej.

Mężczyzna patrzył osłupiały na zwierzę, w jego oczach widać było, że nie rozumie, co się wokół niego dzieje. Wtedy inny z renów przemówił do tego z czerwonym nosem:

- Rudolfie, widzisz, że to już nie ma sensu. On nie pamięta po co tu jest i kim my jesteśmy, pewnie nawet nie wie, jak sam się nazywa. Trzeba go było zostawić w chacie razem ze skrzatami – ten mówił szybciej i miał suchy głos przypominający trzaskanie gałązek. - Od kiedy przestali w niego wierzyć, stał się zwykłym człowiekiem i dotykają go przypadłości śmiertelnych, z których najgorszą jest czas. Z nim nie wygramy.

Renifer nazwany Rudolfem westchnął i opuścił łeb, a jego nos przygasł na chwilę; z jego pyska wydobył się kłąb pary, która nie rozpłynęła się w powietrzu, tylko zaczęła się rozprzestrzeniać, okrywając ulicę mglistym kocem. Nieoczekiwanie Rudolf podniósł szybko głowę, zahaczając porożem starego mężczyznę w taki sposób, że ten pofrunął w powietrze. Był zdziwiony, bo uderzenie wcale go nie bolało, a sam lot trwał tak długo, jakby ktoś zwolnił tempo; na koniec delikatnie wylądował w saniach. Rudolf krzyknął do reszty: “Ruszamy!” i zaprzęg z saniami pełnymi kolorowych paczek i siwym, brodatym staruszkiem wzbił się w powietrze.

Mężczyzna chwycił się mocno przedniej krawędzi sań i zamknął oczy modląc się w duchu, by jak najszybciej znaleźć się w domu, gdziekolwiek to jest.

**********************

W tym roku zamiast życzeń – opowiadanie napisane przez mojego syna Szymona posługującego się na tym blogu nickiem niehalo.

monweg i niehalo życzą Wam Wesołych Świąt!

6 komentarzy:

  1. Jestem ciekawa ile lat ma niehalo? Bardzo interesujące opowiadanie, oryginalne. Dające nadzieję, a zarazem smutne. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest żadna tajemnica. Niehalo ma 27 lat :)

      Usuń
  2. Znak czasów... Interesujące opowiadanie dające do myślenia. Brawa dla Niehalo.
    Oby Mikołaj nie zapomniał o Waszym Domu i dostarczył prezenty pod choinkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interesujące, to prawda. Dziękuję za brawa i obiecuję przekazać dalej :)

      Usuń
  3. Wesołych, niezapomnianych Świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy i także życzymy wesołych :)

      Usuń