Świąteczna
noc
Jestem
w ciemności i próbuję widzieć jasno.
Albert
Camus
W nocy temperatura spadła gwałtownie o
jakieś dziesięć stopni i mróz pokrył wilgotne od deszczu miasto
szklistą warstwą lodu. Odniósł wrażenie, że ktoś owinął
szczelnie świat streczem, jakby miał go za chwilę zapakować i
wysłać w prezencie – uwaga, zestaw zawiera małe elementy, które
mogą zostać połknięte lub wchłonięte i zrobią ci kuku, staną
w gardle, rozsadzą płuca, przebiją serce, a nawet zrobią z mózgu
papkę, zestaw nie zawiera baterii.
Chmury, które przez cały dzień
skutecznie ograniczały dostęp do światła, wzięły teraz urlop, a
nocna zmiana została nieobsadzona. Od dawna nie widział tu tylu
gwiazd, był w stanie dostrzec kilka gwiazdozbiorów, z trudnością,
nie pamiętał, kiedy ostatni raz patrzył w niebo, za ciężko
pracował i nie miał na to czasu albo nie chciał mieć. Dopiero po
kilku minutach zdał sobie sprawę, że wysiadły latarnie na ulicy,
być może padła cała przecznica. Mimo tego nie było ciemno,
księżyc odbijał światło na pełnej mocy.
Powietrze zdawało się czyste jak nigdy,
choć raz pozbawione nut spalinowych i kanalizacyjnych. Z każdym
oddechem przyzwyczajał się coraz bardziej do lodowych igiełek
wbijających się w gardło i nos; zaczął czerpać przyjemność z
tego, czego na co dzień nawet nie zauważał. Oddychanie było
przyjemnie orzeźwiające, pozwalało mu jaśniej myśleć i dodawało
energii. Ni stąd, ni zowąd zaczął się śmiać, a z oczu
popłynęły mu łzy. Początkowo dźwięk wydał mu się obcy,
minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz był wesoły. Myślał, że
musi wyglądać jak wariat, stojąc na środku pustej ulicy w środku
nocy i śmiejąc się, jeszcze go ktoś zgarnie za zakłócanie
porządku.
Nagle światło wybuchło czerwonawym
blaskiem kilkaset metrów od niego, na końcu ulicy. Ruszył
niepewnie w tamtą stronę, zaciekawiony, co to może być. Kiedy
zrobił parę kroków, worek, który trzymał w dłoni, obił się mu
o nogi. Skąd się wziął w jego ręce? Nie pamiętał, żeby miał
go przy sobie, gdy wychodził... Ale kiedy wychodził i gdzie teraz
był? Czuł, że robi mu się gorąco, oddychał coraz szybciej, miał
całkowity mętlik w głowie. Blask zaczął się szybko zbliżać, a
po chwili mężczyzna usłyszał dzwonienie dzwonków sań; zaraz
potem stanął przed nim zaprzęg złożony z dziewięciu reniferów
- ten stojący z przodu był źródłem światła, jego nos działał
jak szkarłatny reflektor.
Mężczyzna stał jak wryty i z
przestrachem patrzył na to nieprawdopodobne widowisko. Wtedy ten ze
świecącym nosem powiedział do niego z czułością:
- Hej staruszku, znowu się nam zgubiłeś,
nie mamy już czasu, żeby znowu cię szukać - renifer miał silne i
rozumne spojrzenie, a jego głos był ciepły i wydawał się
pachnieć piernikiem. - Mamy jeszcze kupę miejsc do obskoczenia,
wskakuj do sań, musimy jechać dalej.
Mężczyzna patrzył osłupiały na
zwierzę, w jego oczach widać było, że nie rozumie, co się wokół
niego dzieje. Wtedy inny z renów przemówił do tego z czerwonym
nosem:
- Rudolfie, widzisz, że to już nie ma
sensu. On nie pamięta po co tu jest i kim my jesteśmy, pewnie nawet
nie wie, jak sam się nazywa. Trzeba go było zostawić w chacie
razem ze skrzatami – ten mówił szybciej i miał suchy głos
przypominający trzaskanie gałązek. - Od kiedy przestali w niego
wierzyć, stał się zwykłym człowiekiem i dotykają go
przypadłości śmiertelnych, z których najgorszą jest czas. Z nim
nie wygramy.
Renifer nazwany Rudolfem westchnął i
opuścił łeb, a jego nos przygasł na chwilę; z jego pyska wydobył
się kłąb pary, która nie rozpłynęła się w powietrzu, tylko
zaczęła się rozprzestrzeniać, okrywając ulicę mglistym kocem.
Nieoczekiwanie Rudolf podniósł szybko głowę, zahaczając porożem
starego mężczyznę w taki sposób, że ten pofrunął w powietrze.
Był zdziwiony, bo uderzenie wcale go nie bolało, a sam lot trwał
tak długo, jakby ktoś zwolnił tempo; na koniec delikatnie
wylądował w saniach. Rudolf krzyknął do reszty: “Ruszamy!” i
zaprzęg z saniami pełnymi kolorowych paczek i siwym, brodatym
staruszkiem wzbił się w powietrze.
Mężczyzna chwycił się mocno przedniej
krawędzi sań i zamknął oczy modląc się w duchu, by jak
najszybciej znaleźć się w domu, gdziekolwiek to jest.
**********************
W tym roku zamiast życzeń –
opowiadanie napisane przez mojego syna Szymona posługującego się
na tym blogu nickiem niehalo.
monweg i niehalo życzą Wam Wesołych
Świąt!
Jestem ciekawa ile lat ma niehalo? Bardzo interesujące opowiadanie, oryginalne. Dające nadzieję, a zarazem smutne. Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńTo nie jest żadna tajemnica. Niehalo ma 27 lat :)
UsuńZnak czasów... Interesujące opowiadanie dające do myślenia. Brawa dla Niehalo.
OdpowiedzUsuńOby Mikołaj nie zapomniał o Waszym Domu i dostarczył prezenty pod choinkę.
Interesujące, to prawda. Dziękuję za brawa i obiecuję przekazać dalej :)
UsuńWesołych, niezapomnianych Świąt.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękujemy i także życzymy wesołych :)
Usuń