Pożegnanie
Gdyby
ktoś mnie zapytał o współczesnego polskiego pisarza,
prawdopodobnie jego wymieniłbym jako pierwszego, mimo że poznałem
go stosunkowo późno. Pierwszy raz czytałem jego powieść jak
miałem 17, może 18 lat, czyli w przybliżeniu dziesięć lat temu.
Od pierwszej lektury ta niezwykła fraza zachwyciła mnie, nie
czytałem wcześniej nikogo, kto by tak pisał. Dzisiaj wiem, że
nikt inny nie udźwignąłby tego stylu. 29 maja odszedł najbardziej
wyrazisty z polskich pisarzy, największy z tworzących po 1989 roku,
jeden z moich literackich idoli, Jerzy Pilch.
Podczas
studiów polonistycznych często o nim rozmawialiśmy, nie tylko z
wykładowcami, ale także między sobą. Wymienialiśmy się
najlepszymi kawałkami z Pilcha, emocjonowaliśmy się nowymi
książkami, z nostalgią wspominaliśmy dawniejsze dzieła, kiedy
nowe wskazywały na spadek formy. Pilcha się czytało, rozmawiało o
nim, cytowało wyimki z jego tekstów. Chociaż o innych przecież
też wiele się mówiło, w końcu tak wiele dobrych pisarek i
pisarzy, to z nim wiązało się więcej emocji, był nam bliższy,
ale nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak było. Nigdy go nie
spotkałem, był dla mnie całkowicie niedostępną postacią, może
dlatego tak pociągającą, a choć nie miałem okazji go poznać, to
czytając jego zdania wydawało mi się, że znam go doskonale.
Nie
będę oryginalny pisząc, że miał najlepsze pierwsze zdania, jakie
można spotkać w literaturze. Kto nie dał się uwieść ich
urokowi, ten nie zrozumie fenomenu Pilcha, który był w stanie mnie
zaciekawić nawet felietonem o piłce nożnej. Sięgam po powieści,
które akurat mam pod ręką i przytaczam pierwsze zdanie w sensie
ścisłym (to przecież jego język, a wszedł do ogólnego języka),
bo z debiutanckich Wyznań
twórcy pokątnej literatury erotycznej:
Nastał
przestępny rok 1980, obfitujący w okrągłe daty i rocznice, lekka
zima minęła nieoczekiwanie szybko, a moje od lat prowadzone notatki
i zapiski, wielokrotnie łączone w całość, nadal nie osiągały
wymarzonej objętości.
Mamy w tym zdaniu wszystko, zapowiedź całej historii, której
będziemy świadkami, jeśli postanowimy czytać dalej (jak można
postanowić inaczej!?).
W
twórczości krążył wokół tych samych tematów: alkoholu, kobiet
i ewangelickiej społeczności. Kiedy przyjrzymy się jego biografii
zobaczymy, że każdy z tych elementów wpływał na jego działania,
a zatem pisał o tym, co było dla niego najważniejsze. Potrafił
pisać o rzeczach poważnych i ostatecznych w komiczny sposób, a był
jednym z największych speców od komizmu - powiedzieć, że był
wirtuozem komizmu, to jakby nic nie powiedzieć (znowu jego fraza!).
Ponadto, nikt tak jak on nie potrafił używać stylizacji biblijnej,
która u niego wychodziła poza ramy stylizacji; tekst jego stawał
się epicki i mocny – przymiotnik “epicki” chyba także on
właśnie wprowadził do naszego języka, zanim zrobiły to
internetowe memy.
A
dzisiaj jego już nie ma, nikt nie opowie już historii o Panu
Naczelniku, kościelnym Messerschmidtke, o mitycznej niemalże Wiśle
i zażegnywaniu fenomenu obojętności wszechświata. Nie będzie już
jadowitych i druzgocących felietonów, kapitalnych wywiadów i
erudycyjnych kartek z dziennika. Pozostaną tylko słowa już
zapisane, trwalsze niż ze spiżu, pozostanie wracanie do znanych na
pamięć ustępów i czytanie po raz n-ty tych samych zdań, które
niezmiennie zachwycają, jak w moim ulubionym Tysiącu
spokojnych miast:
Gdy
ojciec i pan Trąba postanowili zabić I sekretarza Władysława
Gomułkę, panowały niepodzielne upały, ziemia trzeszczała w
szwach, rozpoczynała się udręka mojej młodości.
niehalo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz