niedziela, 14 czerwca 2020

Pożegnanie


Pożegnanie

Gdyby ktoś mnie zapytał o współczesnego polskiego pisarza, prawdopodobnie jego wymieniłbym jako pierwszego, mimo że poznałem go stosunkowo późno. Pierwszy raz czytałem jego powieść jak miałem 17, może 18 lat, czyli w przybliżeniu dziesięć lat temu. Od pierwszej lektury ta niezwykła fraza zachwyciła mnie, nie czytałem wcześniej nikogo, kto by tak pisał. Dzisiaj wiem, że nikt inny nie udźwignąłby tego stylu. 29 maja odszedł najbardziej wyrazisty z polskich pisarzy, największy z tworzących po 1989 roku, jeden z moich literackich idoli, Jerzy Pilch.
Podczas studiów polonistycznych często o nim rozmawialiśmy, nie tylko z wykładowcami, ale także między sobą. Wymienialiśmy się najlepszymi kawałkami z Pilcha, emocjonowaliśmy się nowymi książkami, z nostalgią wspominaliśmy dawniejsze dzieła, kiedy nowe wskazywały na spadek formy. Pilcha się czytało, rozmawiało o nim, cytowało wyimki z jego tekstów. Chociaż o innych przecież też wiele się mówiło, w końcu tak wiele dobrych pisarek i pisarzy, to z nim wiązało się więcej emocji, był nam bliższy, ale nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak było. Nigdy go nie spotkałem, był dla mnie całkowicie niedostępną postacią, może dlatego tak pociągającą, a choć nie miałem okazji go poznać, to czytając jego zdania wydawało mi się, że znam go doskonale.
Nie będę oryginalny pisząc, że miał najlepsze pierwsze zdania, jakie można spotkać w literaturze. Kto nie dał się uwieść ich urokowi, ten nie zrozumie fenomenu Pilcha, który był w stanie mnie zaciekawić nawet felietonem o piłce nożnej. Sięgam po powieści, które akurat mam pod ręką i przytaczam pierwsze zdanie w sensie ścisłym (to przecież jego język, a wszedł do ogólnego języka), bo z debiutanckich Wyznań twórcy pokątnej literatury erotycznej: Nastał przestępny rok 1980, obfitujący w okrągłe daty i rocznice, lekka zima minęła nieoczekiwanie szybko, a moje od lat prowadzone notatki i zapiski, wielokrotnie łączone w całość, nadal nie osiągały wymarzonej objętości. Mamy w tym zdaniu wszystko, zapowiedź całej historii, której będziemy świadkami, jeśli postanowimy czytać dalej (jak można postanowić inaczej!?).
W twórczości krążył wokół tych samych tematów: alkoholu, kobiet i ewangelickiej społeczności. Kiedy przyjrzymy się jego biografii zobaczymy, że każdy z tych elementów wpływał na jego działania, a zatem pisał o tym, co było dla niego najważniejsze. Potrafił pisać o rzeczach poważnych i ostatecznych w komiczny sposób, a był jednym z największych speców od komizmu - powiedzieć, że był wirtuozem komizmu, to jakby nic nie powiedzieć (znowu jego fraza!). Ponadto, nikt tak jak on nie potrafił używać stylizacji biblijnej, która u niego wychodziła poza ramy stylizacji; tekst jego stawał się epicki i mocny – przymiotnik “epicki” chyba także on właśnie wprowadził do naszego języka, zanim zrobiły to internetowe memy.
A dzisiaj jego już nie ma, nikt nie opowie już historii o Panu Naczelniku, kościelnym Messerschmidtke, o mitycznej niemalże Wiśle i zażegnywaniu fenomenu obojętności wszechświata. Nie będzie już jadowitych i druzgocących felietonów, kapitalnych wywiadów i erudycyjnych kartek z dziennika. Pozostaną tylko słowa już zapisane, trwalsze niż ze spiżu, pozostanie wracanie do znanych na pamięć ustępów i czytanie po raz n-ty tych samych zdań, które niezmiennie zachwycają, jak w moim ulubionym Tysiącu spokojnych miast: Gdy ojciec i pan Trąba postanowili zabić I sekretarza Władysława Gomułkę, panowały niepodzielne upały, ziemia trzeszczała w szwach, rozpoczynała się udręka mojej młodości.
niehalo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz