Giles
Milton
D-Day
Przeł.
Marek Fedyszak
Oficyna Literacka Noir
sur Blanc
ISBN
978-83-7392-684-4
6
czerwca 1944 rozpoczęła się inwazja wojsk alianckich na
normandzkie plaże zajmowane przez Niemców. Tę scenę znamy choćby
z Szeregowca
Ryana
Stevena Spielberga – tak się nam wydaje. W rzeczywistości zdajemy
sobie sprawę, jak wyglądał jakiś element, lecz w przypadku
operacji Overlord
i
tego najważniejszego dnia ten element jest jednym z dziesiątek
tysięcy puzzli i daje nam taki obraz całości, jak dzisiejsza
temperatura w, dajmy na to, Koluszkach mówi nam o globalnym
ociepleniu. Giles
Milton, brytyjski historyk i dziennikarz, który ma smykałkę do
reportaży historycznych; mało kto potrafi tak jak on opowiadać
historię, a nie przedstawiać tylko fakty. Udowodnił to w swoich
wcześniejszych książkach, jak Rosyjska
ruletka
czy Ministerstwo
niedżentelmeńskich działań wojennych.
Nie inaczej jest w przypadku jego ostatniej pozycji, czyli napisanej
z epickim rozmachem historii jednego dnia D-Day.
Największą
zasługą Miltona staje przedstawienie dnia inwazji nie z punktu
widzenia sztabów dowodzenia, lecz jednostek. Dzięki temu czytelnik
odgrywa rolę nie widza największego militarnego spektaklu w
dziejach, ale jednego z uczestników wydarzeń. D-Day
stanowi reportaż niezwykle immersyjny, zanurzamy się w opisywanej
przez Miltona rzeczywistości, bierzemy udział w tworzeniu historii,
choć siedzimy wygodnie w fotelu z kubkiem kawy w jednej ręce, a z
książką w drugiej. Bardzo łatwo jednak zapomnieć, że otacza nas
przytulne wnętrze naszych mieszkań, kiedy śledzimy wydarzenia
opisane przez Miltona – dzięki świetnie wplecionym cytatom i
sugestywnym opisom naprawdę przenosimy na plaże Normandii, do
niemieckich bunkrów wchodzących w skład Wału Atlantyckiego, łodzi
desantowych lub małych nadmorskich miasteczek na północy Francji.
Za
sprawą płynnego przejścia czytelnika do roku 1944 nie patrzy on na
opisywane zdarzenia jak na część zamkniętej na wieki w skrzyni
historii, lecz dostrzega ludzi, którzy brali udział w tej misji.
Milton zwraca uwagę na wszystkich, którzy walczyli, zwyciężali i
ginęli, nie tylko na wojska alianckie, ale także oddziały
niemieckie i członków francuskiego ruchu oporu. Autor nie skupia
się tylko na dowódcach, lecz także, a nawet przede wszystkim na
ludziach z pierwszej linii frontu, których wola walki, odwaga i chęć
przetrwania zapewniły zwycięstwo. Milton zauważa, że to, co mogło
się nie udać, zgodnie z prawem Murphy’ego, nie udało się.
Żołnierze musieli liczyć tylko na siebie, swoje wyszkolenie,
niezawodność i dowódców małych oddziałów, którzy musieli
improwizować, bo główny plan się posypał.
W
D-Day mamy całą plejadę nadzwyczajnych i barwnych postaci, w które
nie bylibyśmy w stanie uwierzyć, gdyby nie to, że ci ludzie żyli
naprawdę. Bohaterowie kina akcji wielbieni przez rzesze fanów
wypadają przy nich blado, nijako, jak papierowe samolociki przy
spitfire’ach. Podczas lektury niejednokrotnie stawały mi przed
oczami kadry z
Kompanii braci
na podstawie powieści Stephena Ambrose’a, na którego zresztą
Milton w swojej książce także się powołuje. To, co w serialu
zostało przedstawione jako potworne, przepełnione cierpieniem przy
wydarzeniach D-Day
wydaje się ledwie drobnostką. Milton nie stara się przedstawić
inwazji tylko jako ogromnego sukcesu, lecz pokazuje jakim danse
macabre
w rzeczywistości był desant wojsk w Normandii. Wśród formuł
powtarzających się często w książce, dwie pojawiają się prawie
w każdym z rozdziałów. Milton pisze o swoich bohaterach, że po
zobaczeniu czegoś (prawie siedmiu tysięcy okrętów ciągnących
się za horyzont, walących się pod ostrzałem artylerii bunkrów,
sterty martwych żołnierzy na całej długości plaży) mieli oni
tego widoku nie zapomnieć do końca życia. Drugie sformułowanie
także dotyczy tego, co widzieli bohaterowie D-Day – na plaży, w
morzu, po wybuchu, po serii z karabinu, wszędzie było widać pełno
ciał i kawałków ciał. I wiem, że te obrazy zostaną ze mną na
długo, bo w przeciwieństwie do kina akcji, te są prawdziwe.
Giles
Milton opisał festiwal cierpienia i śmierci oddając jednocześnie
hołd tym, o których nie ma wzmianki w szkolnych podręcznikach.
D-Day jest pełne epizodów z małych historii wielu żołnierzy,
dzięki którym desant okazał się sukcesem. Nazwiska tych wielkich
– Eisenhowera, Hitlera, Bradleya, Montgomery’ego czy Rommla -
pojawiają się w książce, ale te postaci nie grają pierwszych
skrzypiec. Dzięki temu, że Milton oddał głos rzeczywistym
uczestnikom operacji i wymienił ich z nazwiska, czytelnicy otrzymują
wierną i pełną historię zbiorową tego jednego dnia, a pamięć
tych, którzy walczyli, przetrwa.
niehalo
Dziękuję
Książka
bierze udział w wyzwaniach:
Akcja
100 książek w 2020 roku – 69/120; Mierzę
dla siebie – 4,4 cm; Olimpiada czytelnicza – 580 stron;
Wielkobukowe bingo - historyczna
Coś dla mojego męża.
OdpowiedzUsuń