Mikołaj
Łoziński
Stramer
Wydawnictwo
Literackie
ISBN
978-83-08-06946-2
Z
końcem roku zawsze wiążą się podsumowania i rankingi. Jeśli
chodzi o te literackie, to wszędzie pojawiała się najnowsza
powieść Mikołaja Łozińskiego. Nie dziwne wcale, ponieważ jak
Łoziński coś napisze, rzadko, to mamy do czynienia z porządną
literaturą. W roku 2006 pojawiła się jego debiutancka książka,
Reisefieber
i na dobry początek Nagroda Kościelskich. Pięć lat później
wgryzająca się w historię rodziny Książka
(swoją
drogą rodzina z wielką historią, a do tego ojciec – znany na
świecie reżyser filmów dokumentalnych, podobnie brat Mikołaja) -
i wpada Paszport “Polityki”. Dziewięć lat trzeba było czekać
na Stramera
- poczekajmy do października i będziemy mieli laureata NIKE, ktoś
chce się założyć? Skupmy się na książce, bo ta jest
arcyciekawa. Wielowątkowa, pozornie prosta, w tej prostocie piękna,
w tym pięknie prawdziwa, w tej prawdzie dobra, udała się panu
Łozińskiemu ta książka.
W
powieści zostają przedstawione losy żydowskiej rodziny Stramerów
od końca XIX wieku (pobieżnie) do czasów II wojny światowej (z
każdym rokiem akcja się zagęszcza). Senior rodu, czyli Nathan,
wraca do rodzinnego Tarnowa (wtedy jeszcze Galicja, więc część
Austro-Węgier, a nie Polski) z Nowego Jorku, zostawiając tam
swojego starszego brata Bena, który ciężko pracuje i jego biznes
prosperuje. Z Ameryki Nathan przywozi porządny amerykański pas ze
sprzączką i kilkanaście zwrotów po angielsku, których nikt nie
rozumie oraz sen, tak samo amerykański jak pas, by zbić fortunę
jak najniższym kosztem. W Tarnowie na Nathana czeka Rywka, będą
mieli siedmioro dzieci (jedno umrze niedługo po urodzeniu); rodzina
Stramerów powiększy się kolejno o Rudka, Renę, Salka, Hesia,
Nuska i Welę. Każde z rodzeństwa będzie się znacznie od siebie
różniło pod względem charakteru i predyspozycji, ale z jednym
wyjątkiem wszystkich będzie łączyła pracowitość. Będziemy się
przyglądali dorastającej latorośli, przygodom, pierwszym miłościom
i ważnym wyborom, a także kolejnym nieudanym próbom rozkręcenia
intratnego interesu w wykonaniu Nathana za dolary przesyłane przez
brata. Za oknem mieszkania Stramerów przewalać się będzie
Historia, mieląca wszystko i wszystkich, którzy staną jej na
drodze.
Łozińskiemu
udała się ogromna sztuka oddania głosu bohaterom, a nie wielkiej
historii, dzięki czemu do rąk czytelnika trafia nadzwyczajnie
zwykła opowieść o ludziach, którym rzeczywiście przyszło żyć
w danym czasie. Zarówno Stramerowie, jak i postacie drugiego planu
nie są jedynie marionetkami w rękach twórcy chcącego przedstawić
losy tarnowskich Żydów na przestrzeni kilku dziesięcioleci, lecz
żyją naprawdę na kartach powieści, jak napisał w blurbie Adam
Zagajewski, “nie wiedzą, co ich czeka”, mogą jedynie przeczuwać
to, co my wiemy bardzo dobrze. Razem ze Stramerami przechodzimy przez
całe dwudziestolecie międzywojenne, a każde z dzieci przypomina
słój drzewa, każde inne i inne wartości wyznające, będące
reprezentantem czasu, w jakim przychodzi mu dojrzewać. Będziemy
mieli najbardziej łebskiego Rudka, który z dystansem będzie
przyglądał się zmianom w Polsce, podczas gdy Hesio i Salek wstąpią
do partii komunistycznej, choć ich działania będą się różniły.
Stramera
możemy wpisać w nurt książek odkłamujących historię
dwudziestolecia, jednak sposób, w jaki Łoziński dokonuje tego
odkłamania, nie ma na celu budzenia kontrowersji, tylko oddania
sprawiedliwości ludziom wtedy żyjącym. Przejdziemy przez biedę i
bezrobocie, zachłyśnięcie się komunizmem i prześladowania
czerwonych; zobaczymy rozbudzenie nastrojów nacjonalistycznych i
rosnącą niechęć do Żydów; staniemy się świadkami nadziei na
lepszą, świetlaną przyszłość i zdruzgotanych marzeń, i
zrównanych z ziemią planów. To wszystko dziać się jednak będzie
w tle, gdy na pierwszym planie bohaterowie będą odnosić sukcesy i
ponosić porażki, kochać się i zdradzać, zyskiwać i tracić.
Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale czytanie tej powieści
przypominało mi łupanie orzechów. Może dlatego, że powoli i
metodycznie przebijamy się przez skorupę historii i wielkich
zdarzeń, które wydają się solidne i ważne, by wydobyć z niej
to, co naprawdę istotne
Tak
sobie myślę, że Stramer
Mikołaja
Łozińskiego powinien trafić do kanonu lektur szkolnych, np. za
Przedwiośnie
Żeromskiego.
Oczywiście, zaraz odezwie się jedna z drugim, że jak to, po co, że
nie można, że hańba, ignorancja i upadek wartości. Pomyślmy
jednak, ile sprawiedliwszy obraz tamtych czasów otrzymujemy w
powieści Łozińskiego, ile szersze spojrzenie na temat, a przy
okazji styl przystępniejszy (o wiele!) i język plastyczniejszy (bez
porównania!). Przy okazji może jeszcze kogoś zainteresuje
czytanie, choć niektórym może to być nie na rękę, by młodzież
nauczyła się myśleć, bo to niebezpieczna i niepożądana dla
obywatela umiejętność. Żeromski będzie bezpieczniejszy,
większość odstraszy (proszę wybaczyć, panie Żeromski, że to
panu się oberwało, ale po stu latach pana książki trącą myszką
[na marginesie dodam, że Sienkiewicza też]).
Czy
Stramer
rzeczywiście
jest najlepszą polską powieścią ubiegłego roku? Trudno orzec,
niemniej jednak mamy do czynienia z książką co najmniej bardzo
dobrą, a jednocześnie ważną i potrzebną. Serdecznie polecam wam
opowieść o losach rodziny Stramerów pióra Mikołaja Łozińskiego,
który udowodnił, że warto poczekać nie tylko dziewięć lat na
kolejną powieść, na taką warto by było choćby i dziewięć razy
tyle.
niehalo
niehalo
Dziękuję
Książka
bierze udział w wyzwaniach:
Akcja
100 książek w 2020 roku – 7/120; Czytam, bo polskie; Mierzę dla
siebie – 3,7 cm; Zatytułuj się 3 – R; Olimpiada czytelnicza –
440 stron; Tygodniowe
wyzwanie książkowe – 151. - województwo małopolskie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz