Autor
– Warren FitzGerald
Tytuł
– Krzykacz z Rwandy
Tytuł oryginału – The Go –
Away Bird
Przekład
– Agnieszka Śmieja
Dom
Wydawniczy Mała Kurka
ISBN
978-83-62745-04-3
Ta historia biegnie przez tysiąc wzgórz wybijając bosy, przejmujący rytm…
Wsłuchajmy się uważnie w okrutnie prawdziwą baśń o miłości i przyjaźni. O strachu, który nie paraliżuje odwagi. O ścięciu człowieczeństwa w myśl przykazań z radia. O Sebwgugu.
Ktoś puka do drzwi.
Kompletnie nie
wiedziałam czego się spodziewać po tej książce. Nazwisko autora nic mi nie
mówiło, ale ujęła mnie okładka. Trochę zwątpiłam, gdy Pani Bożena z Małej Kurki
napisała, że jest to powieść trudna. Nie taki jednak diabeł straszny… Wzięłam
książkę w ręce i przepadłam (prawie dosłownie). Zadziwiająca, momentami
zatrważająca opowieść pochłonęła mnie bez reszty.
Przeanalizujmy najpierw
tytuł – Krzykacz z Rwandy.
Nieprzypadkowo dobrane słowa. Krzykacz (inaczej klikon) był osobą ogłaszającą
różne informacje na specjalne okazje. Dzisiaj zastąpiony przez sprzęt
nagłaśniający. Krzykacz to też rodzaj ptaka, który drze się swoim „der, der”
nawet 120 razy na minutę i nie wiem ile jest w tym prawdy, ale ponoć te wrzaski
zwiastują nieszczęście. Krzykacz w tym konkretnym przypadku może również oznaczać
spikera radiowego nawołującego do… ale o tym potem.
FitzGerald zastosował
podwójną narrację, gdyż do pewnego momentu akcja toczy się dwutorowo. Z jednej
strony mamy Asha Bolta, mieszkańca centrum Londynu (za czterdzieści funciaków),
białego, prawie czterdziestolatka i nauczyciela śpiewu. Z drugiej małą, czarną dziewczynkę,
Clementine Habimanę z Rwandy, która stała się świadkiem ludobójstwa w 1994
roku. I choć każdy słyszał o tej masakrze, to historia opowiedziana przez
dziecko jest bardziej wstrząsająca i prawdziwa.
Czytelnik otrzymuje
dwie jakże inne opowieści, które w pewnym momencie się ze sobą splatają. I
Clementine i Ash są ludźmi skrzywdzonymi przez los, każde z nich na swój własny
sposób próbuje sobie z tym radzić. Dziewczynka nie zapominając, Ash natomiast
bardziej drastycznie, bo sprawiając sobie ból. Jego wiernym przyjacielem staje
się nóż do sera – sami chyba domyślicie się do czego służy.
Płakałam za Tatą. Mamą. Pio. Augustine i Marie, i za małym Johnem. Płakałam za łysym mężczyzną na bagnach i kobietą, która próbowała uciec. I nawet za Jeanette. Płakałam i płakałam za Ashleyem, i nad sobą, że wierzyłam w szczęśliwe zakończenia, i w Boga. Ludzie, których kochałam nie trwali wiecznie, byli ze mną tylko krótkie chwile.
Clementine dorastała w
Rwandzie w szczęśliwej rodzinie, mając kochających rodziców i brata. Nawet
radio nadawało tylko wesołe audycje. Sielanka skończyła się bardzo szybko, a
radio, zamiast muzyki, krzyczało głosem spikera nawołując do walki. Hutu kontra
Tutsi. To wtedy w przeciągu stu dni wymordowano około miliona rwandczyków pochodzenia
Tutsi. Oglądamy te wypadki oczami małej dziewczynki i wierzyć się nie chce,
mimo iż to fakt, że ludzie są zdolni do takiego okrucieństwa.
Ashleya też nękają
demony z przeszłości. Wychowany w domu bez miłości z okrutnym ojcem i obojętną
na wszystko matką, nie daje sobie rady w życiu. Jest samotny, a zgiełk i
bezsens świata powodują, że zapada się w sobie. Otaczające go cierpienie i ból,
paradoksalnie koi samookaleczaniem i muzyką. Promykiem słońca okazuje się
poznanie Clementine, dziewczynki, której ma uczyć śpiewu. Szybko jednak zdaje
sobie sprawę, że Clem lekcje nie są do niczego potrzebne. Z chęcią by dopłacił,
żeby móc słuchać jej pięknego głosu. I tak dwoje ciężko doświadczonych przez
życie ludzi zbliża się do siebie.
Im bardziej bolało, tym głębiej ciąłem. Nóż z czarną, krótką rączką był ostry jak brzytwa. Przesuwałem w tę i z powrotem po wewnętrznej stronie przedramienia, z każdym ruchem przyciskając mocniej. Wszystko się zatrzymało. Czas stanął w miejscu. Pozostał tylko ruch błyszczącego ostrza. A w mojej głowie cisza i spokój.
Krzykacz
z Rwandy to powieść prześliczna, pełna bólu, ale też
nadziei. To historia przyjaźni i miłości, wywołująca na przemian uśmiech na
twarzy, płacz, przerażenie i spokój. Wyjątkowa opowieść, a wyjątkowość jej jest
zasługą całej gamy emocji, które wywołuje. Zdecydowanie nie można przejść obok
tej książki obojętnie, a jeszcze długo po jej lekturze przeczytane „obrazy”
przewalają się przez głowę, nie dając wytchnienia.
Dla kogo Krzykacz z Rwandy? To trudne, ale sądzę, że dla wielbicieli historii oraz dla miłośników powieści obyczajowych z
historią w tle. Dla osób wrażliwych i oczekujących od książki czegoś więcej niż
tylko taniej rozrywki. Polecam gorąco.
Dziękuję
Książka bierze udział w
wyzwaniach:
52/2016 – 142/52, Gra w
kolory, Historia z trupem, Kiedyś przeczytam 2016, Motyw zdrady w literaturze, Olimpiada
czytelnicza, Pod hasłem 2016, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 142/100,
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 2 = 6,2 cm, Reading Challenge 2016, W 200
książek dookoła świata – Wielka Brytania
Zapowiada się bardzo interesująco. Poza treścią, mnie też zainteresował już tytuł.
OdpowiedzUsuńTytuł faktycznie przyciąga, tak jak okładka.
Usuńhmmm... zaintrygowałaś mnie. Mzoe trochę przestraszyłaś, ale jednak... wpisuję na listę książek do przeczytania...
OdpowiedzUsuńPrzestraszyłam? Nie taki był mój zamiar.
UsuńMoje skojarzenie z okładką to: Wojciech Cejrowski, Martyna Wojciechowska lub Beata Pawlikowska :D
OdpowiedzUsuńA tutaj takie zaskoczenie! :) Nie wiem czy sama sięgnę po tę pozycję, ale może kiedyś :)
Można mieć i takie skojarzenie z okładką. Książka jest cudna, więc polecam gorąco :)
Usuń