Patrick Leigh Fermor
Czas drogi
Time of Gifts
Przeł. Ewa Ledóchowicz
Książkowe Klimaty, Artrage
ISBN 978-83-66505-26-1
Marzyliście kiedyś, by wyruszyć w podróż - bez wykupionych wycieczek zaplanowanych przez biuro, bez podniebnych skrótów samolotem, bez wygód i gwarancji ciepłego łóżka? Podróż z plecakiem, mapą z rozrysowaną trasą i tomikiem poezji pod pachą? Takie było marzenie osiemnastoletniego Patricka Leigh Fermora, który w grudniu 1933 roku wyruszył statkiem z Londynu do Rotterdamu, by przemierzyć pół Europy, do samego Konstantynopola – bagatela 1400 mil. Podczas podróży Fermor spisywał swoje przemyślenia na świeżo w pamiętniku, który wraz z plecakiem został mu skradziony w Monachium, a zatem, gdy w 1977 roku, po ponad czterdziestu latach od podróży, ukazało się pierwsze wydanie książki, “Paddy” musiał polegać głównie na własnej pamięci i późniejszych zapiskach.
Czas drogi to pierwsza z trzech pozycji, w których Fermor wraca do swojej wielkiej, młodzieńczej wyprawy, dlatego nie docieramy do samego kresu wędrówki. Ostatnia książka ukazała się dopiero w dwa lata po śmierci autora. Gdy nastoletni Anglik wyrusza w drogę, Niemcy od kilku miesięcy znajdują się pod rządami Adolfa Hitlera i nazistów, a na ulicach wiszą flagi ze swastyką. Wojny jeszcze nie da się wyczuć w powietrzu, lecz sytuacja w Europie zaczyna się zagęszczać. Mimo to Fermor czuje się bezpiecznie maszerując przez Niemcy, zwracając uwagę na życzliwość miejscowej ludności, która zna bardzo dobrze zasady gościnności.
Piękne są fragmenty, w których Fermor przywołuje instytucję studenta – taki wpis w paszporcie otwierał mu niejednokrotnie zazwyczaj zamknięte drzwi, zapewniał w podróży wikt i opierunek, pozwalał także na to, że na lekko obszarpanego młodzieńca nie patrzono jak na zwykłego wagabundę, lecz traktowano z szacunkiem należnym mędrcowi in spe. Pod tym względem lektura Czasu drogi popycha do rozmyślań nad tym, jak dzisiaj wygląda Europa i dokąd bylibyśmy w stanie bez problemu dojść, nie niepokojeni przez różnorakie służby, unikając oskarżenia o włóczęgostwo. Chociaż dzisiaj mówimy często o Europie bez granic w ramach strefy Shengen, to wydaje się, że w niespokojnych latach trzydziestych taka podróż była łatwiejsza - głównie dzięki otwartości ludzi ciekawych osoby podróżnika.
Wyprawa Fermora przypadła na taki czas historyczny, który zdaje się dla nas dziś wciąż nad wyraz ciekawy. Niepokój spowodowany zmianami politycznymi i społecznymi jest wyczuwalny we wspomnieniach z podróży, uwidacznia się w przypadkowych rozmowach i scenach, które wyglądają na zwiastun tego, co dopiero ma się wydarzyć. Jednocześnie, Fermor nie stara się po latach postawić siebie samego w lepszym świetle wskazując, że w wielu kwestiach był potwornym ignorantem (czemu się tu dziwić, miał tylko osiemnaście lat) i starał się wyjść z twarzą podczas dyskusji z miejscowymi. Zadziwiający jest natomiast zasób wiedzy nastoletniego Anglika z innych dziedzin; nie dość, że młody Fermor był w stanie dość udatnie porozumiewać się po francusku i niemiecku, to jeszcze potrafił cytować urywki z Horacego w oryginale, a gdy wspominający swą młodość autor wylicza swoją “ubogą” znajomość dzieł literackich, to chciałoby się, by dziś młodzieży w tym wieku znała choć połowę z tej listy.
Czas drogi dla mnie stanowił jednak przede wszystkim pochwałę wędrówki i obudził skryte marzenie podróży, która może stać się czasem niosącym dary, jak w cytowanym wielokrotnie wierszu Louisa MacNeice’a. Książka Fermora to niebezpieczna lektura, bo głos z niej płynący przypomina zew przygody, który każe założyć plecak i wygodne buty, by ruszyć jak najdalej przed siebie. I nie chodzi tylko o to, by rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, ale zmierzyć się z nieznanym, zdać się na łaskę Fortuny i liczyć, że szczęście będzie się często uśmiechać. Fermor nie tylko przeżył wspaniałą przygodę, która zresztą dla niego stała się jedną z wielu w jego niemal stuletnim życiu, obfitującym we wrażenia, o czym możemy przeczytać we wspaniałym tekście od tłumaczki, Ewy Ladóchowicz, wieńczącym tę literacką podróż. I tak, jak Fermor wędrował przez Europę z odami Horacego za pazuchą, tak Horacym warto by zakończyć:
Więc łap dzień każdy, a nie wierz ni trochę
W złudnej przyszłości obietnice płoche.
(Pieśń I, 11; przeł. H. Sienkiewicz)
niehalo
Dziękuję
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Przeczytam 120 książek w 2021 roku – 150/120; Mierzę dla siebie – 2,7 cm; 444 stron
Lubię podróże.
OdpowiedzUsuńA ta podróż jest wyjątkowo urokliwa.
Usuń