sobota, 9 kwietnia 2016

Zdążę Cię zabić - James Patterson & Marshall Karp

Autorzy – James Patterson & Marshall Karp
Tytuł – Zdążę Cię zabić
Tytuł oryginału – NYPD RED 2
Seria – NYPD RED
Przekład – Alina Patkowska
ISBN 978-83-276-1693-7

Zdążę cię zabić
RED to wyjątkowy oddział policji stworzony przez burmistrza Nowego Jorku. Wybrani detektywi prowadzą śledztwa, w które są zamieszani ludzie z pierwszych stron gazet – politycy, aktorzy i sportowcy. Elita chroni elitę.
Jako nałogowo pochłaniający książki mól, słyszałam o Jamesie Pattersonie wiele dobrego. Ponoć jest on jednym z najpopularniejszych pisarzy w Stanach. Niestety, jak dotąd nie przeczytałam żadnej jego książki. To moje pierwsze spotkanie z prozą tego autora i zarazem pierwsze udane. Jestem pewna, że jeszcze niejednokrotnie sięgnę po thrillery, kryminały (cały czas się waham, czy to bardziej kryminał, czy może thriller) pisarza.

Detektywi Zach Jordan i Kylie MacDonald prowadzą śledztwo w sprawie morderstw popełnionych przez seryjnego mordercę. Oprócz tego, że ofiarami jak zwykle są wpływowi i bogaci, każdy z nich przyznaje się publicznie przez kamerą do wcześniejszego popełnienia przestępstwa, które uszło mu na sucho. Teraz ten mściciel, nazywany przez prasę Czyścicielem, robi porządek i karze tych, którzy wymknęli się wymiarowi sprawiedliwości.
W Nowym Jorku mieszka osiem milionów ludzi. Nasz departament ma chronić ich wszystkich i wszystkim służyć, ale niektórzy otrzymują lepszą ochronę i lepsze usługi niż pozostali. Może to nie brzmi szczególnie demokratycznie, ale zarządzanie miastem przypomina zarządzanie firmą. Po prostu trzeba dbać o najlepszych klientów. W naszym przypadku to ci, którzy generują największy dochód i przyciągają turystów, innymi słowy, sławni i bogaci.
Sprawa do łatwych nie należy, bo i środowisko, z którym przychodzi pracować śledczym jest, delikatnie mówiąc, dość specyficzne. Poza tym, jak przystało na elitarną jednostkę policji, wszyscy patrzą im na ręce, od dziennikarzy po gliniarzy ze zwykłych posterunków. Oczywiście dużo do powiedzenia ma burmistrz, przed którym muszą zdawać relacje z postępów swojej pracy. Krótko mówiąc, nie ma czego zazdrościć. Praca, owszem ciekawa, ale stresująca okropnie.
Nie mamy do czynienia z naśladowcą. To prawda, ofiara pochodziła z zupełnie innej grupy społecznej niż pierwsze trzy, ale cała czwórka zginęła w ten sam sposób. Uduszenie. Prawdopodobnie ktoś nałożył im na głowę plastikową torbę. Wszyscy byli przetrzymywani przez co najmniej siedemdziesiąt dwie godziny, ciała zostały wyszorowane amoniakiem, mieli tę sama treść żołądka. Pizza. I to nie jakaś tam przypadkowa pizza. To samo ciasto, ten sam sos, ten sam ser. To była prawdziwa domowa pizza, nie z sieciówki…
Zdążę Cię zabić to bardzo ciekawie napisana powieść, którą czyta się wprost rewelacyjnie. Odpowiednio stopniowane napięcie, wystarczająco wartka akcja, ciekawe postaci składają się na interesującą lekturę. Do tego Wydawnictwo HarperCollins zadbało o dobry papier i bardzo czytelną czcionkę, dzięki której, przynajmniej ja, „połknęłam” książkę prawie na jeden haps. Krótkie i treściwe rozdziały nie męczą i pozwalają na odłożenie powieści w każdym momencie.

Zdążę Cię zabić to powieść sensacyjna w amerykańskim stylu, od której nie mogłam się oderwać. Trzeba przyznać, że duet Patterson/Karp dobrze się rozumie, bo stworzyli opowieść intrygującą i wielce zajmującą. Może troszkę za mało wgryźli się w pracę samego oddziału RED, ale ogólne wrażenie zasługuje na piątkę z plusem. Jestem ciekawa pierwszej części NYPD i chyba to przeoczenie będę musiała uzupełnić.
Ofiara ma poranione wnętrze jamy ustnej, zasinione podniebienie i język, kilka zębów świeżo wyszczerbionych lub połamanych, świeże skaleczenia na wargach i wybitą szczękę. Wygląda na to, że była torturowana przez kilka dni przed śmiercią. Niektóre ślady wskazują na to, że śmierć nastąpiła w jakimś innym miejscu i przetransportowano ja tutaj już martwą.
Z wielką chęcią sięgnę po kolejne tomy z Zachem Jordanem i Kylie MacDonald w rolach głównych. Prawdę powiedziawszy mam wielką ochotę na więcej Pattersona w swoich planach czytelniczych. Wszystkim, którzy lubią thrillery, kryminały i powieści sensacyjne wszelkiej maści polecam powieść Zdążę Cię zabić. Nie zabrakło w niej szybkiej akcji, interesującej fabuły i opisów ofiar morderstw. Jeżeli poszukujecie książki, która wciągnie was od pierwszej strony i nie pozwoli wypiekom na twarzy zejść do końca czytanej historii, to jest to powieść dla was. Nie zastanawiajcie się długo. Jeśli znacie twórczość Pattersona, to nie muszę was namawiać, jeśli nie, to ja ze swej strony polecam.

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:

piątek, 8 kwietnia 2016

Dwa do jeden - Marta Podgórnik

Autor – Marta Podgórnik
Tytuł – Dwa do jeden
ISBN 83-88515-88-8
 Okładka książki Dwa do jeden
Nie byłam miła. Ale za to byłam nadto profesjonalna, 
i tyle na obecną chwilę aż zanadto wystarcza. 
    ________________________                                  
Jeżeli się mylę, mylę się wyłącznie w dobrej wierze. 
Mimochodem puszczam wolno jedno z takich zdań, 
które chciałoby się zabrać ze sobą do grobu. 
(Tryb Zastępowania)

Dwa do jeden jest tomem poezji Marty Podgórnik. Książka została wydana w roku 2006, a Marty Podgórnik chyba nie trzeba nikomu już przedstawiać, gdyż stanowi ona postać dobrze znaną na polskiej (i nie tylko) scenie poetyckiej. Autorka w tej książce naprawdę, kolokwialnie mówiąc, daje radę. I weź tu człowieku interpretuj wiersze, łatwo mieć nie będziesz.

Po pierwsze, Dwa do jeden jest tomem w dużej mierze autotematycznym, w którym poetka (podmiot liryczny?) mówi wiele o pisaniu i poezji, a także sporo o środowisku piszących i wydających. Nie brakuje tekstów o tekstach: zasłyszanych, przeczytanych, z wykorzystaniem tychże jako swoistych łączników lub katalizatorów zdarzeniowości twórczej (a może nawet odtwórczej). I śmierci nie brakuje pod postacią zespołu „The Śmierć”, który prędzej czy później zagra swój koncert. Czasem złapiemy w jakichś wersach parę rymów, wczujemy się w wyraźny rytm poezji Podgórnik. Pojawia się jednak pytanie (znaczy się u mnie pojawiło się na pewno) w tym tomie – chyba – w jakim kierunku podąża poezja i w jaki sposób się zmienia; czy forma jej musi ulec przekształceniu, ma się dostosować do świata? No i co z ludźmi?
Nie są źli w głębiach serc swych, nie. Mogliby Cię 
pokochać wręcz; lecz poczytać? Co to to nie; Po co 
welon, swój czarny tren, na zasłony przeszywa (i 
wie i ja wiem i), wiesz: Ludzie są tylko źli. Wykopią       
       _______________________
Ci dół, gdzie chcesz. Każdy garstkę dorzuci Ci na 
wierzch wieka, co stłumi dźwięk. Oskubią gołębie, 
i wygłoszą z twych listów wiersz; wskrzeszą łżące 
i mdlące łzy. Mało Ci? No to śpij. Ludzie są tylko źli. 
(Ci mili Państwo)

Przede wszystkim trzeba zauważyć, że Marta Podgórnik jest poetką nadzwyczaj sprawną językowo. Skacze pomiędzy słowami, łącząc je w sposób nieprzewidywalny, ale znaczeniowo efektowny i brzmieniowo bardzo efekciarski, choć to ostatnie stwierdzenie miała by mi za złe. Kiedy mam na myśli to dobre efekciarstwo. Bo wiersze te się czyta i czyta się je dobrze, te wiersze, przez zabawę poniekąd lingwistyczną odkrywając układankę semantyczną. 

Tylko zarzut się pojawia ze strony mojej, wcale nie formalny, lecz bardziej natury osobistej, bo estetyczny. Dla mnie za dużo wszystkiego tu, za mocno te słowa uderzają, za szybko i jakby z każdej strony na człowieka wpadały. Ładnie to tak zarzucać słowami, znaczeniami, odwołaniami? Tworzyć taki poetycki hipertekst z milionem odnośników?  Wygląda to dobrze, naprawdę, ale istota rzeczy w tym tumulcie się moim zdaniem gdzieś gubi.  Także po przeczytaniu tomu wynik pozostaje dwa do jeden, tylko nie wiem do końca na czyją korzyść. I książka też w skali dwa do jeden, bo wydaje się większa, niż w rzeczywistości.

Zerknijcie, bo wiersze dobre, soczyste. Tylko nie do końca w moim guście.  
(…) 
Mam, ile mam, lat. 
Co mogę powiedzieć o śmierci? 
Że rzecz to nieunikniona. 
Nieszczęścia budzą we mnie niesmak,  
męczy mnie widok łez; 
      _______________________
Ale dopóki krew się ze mnie nie leje czerwona, 
To wdzięczny Wam jestem, że świat się obył ze mnie bez. 
(Sobie, na 62 urodziny)

Dziękuję



Książka bierze udział w wyzwaniach:

czwartek, 7 kwietnia 2016

Dimily, tom 2. Czy wspomniałem, że Cię potrzebuję? - Estelle Maskame

Autor – Estelle Maskame
Tytuł – Czy wspomniałem, że Cię potrzebuję?
Tytuł oryginału – Did I Mention I Need You?
Seria – DIMILY, 2
Przekład – Anna Dobrzańska
ISBN 978-83-7229-542-2

Okładka książki Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?
359 dni – tyle czasu minęło, odkąd Eden i Tyler, przybrane rodzeństwo, widzieli się po raz ostatni. Nieco wcześniej, obawiając się reakcji rodziny i przyjaciół, podjęli decyzję o rozstaniu, bo uczucie, które się między nimi zrodziło, całkiem ich przerosło.
Teraz jednak mają spędzić ze sobą sześć tygodni. I to gdzie? W samym Nowym Jorku! Times Square, Empire State Building, Central Park, niebotyczne wieżowce i nieprzerwany ruch – dla Eden wszystko jest nowe.
Wszystko nowe, ale czy Tyler okaże się taki sam, jakiego zapamiętała dziewczyna? Czy nadal będą tak na siebie działali? Czy uczucie, które się między nimi zrodziło, nie umarło śmiercią naturalną? I Eden i Tyler będą musieli znów się do siebie przyzwyczaić. Jeżeli nadal się kochają, to przeszkodą może być związek Eden z Deanem, który jest, a może raczej był przyjacielem Tylera. Muszą pamiętać o tym, że przez sześć tygodni może zdarzyć się wszystko. Rok kontaktu tylko przez telefon mógł zmienić i jego i ją.
Pewnie dawno wyrzucił mnie z pamięci (…) I oto zjawiam się ja, biedna idiotka, która myślała o nim przez cały ubiegły rok. Wiem, że kiedy go zobaczę, wszystkie uczucia odżyją. Już to czuję. Mam ucisk w żołądku, jak wtedy, gdy się do mnie uśmiechał, a moje serce wali tak mocno i szybko jak wówczas, gdy spotykały się nasze spojrzenia.
A tak po prawdzie, to nie rozumiem tego całego szumu wokół ich związku. Przybrane rodzeństwo, które w żaden sposób nie jest ze sobą spokrewnione, nie powinno nikomu spędzać snu z powiek. To całkiem normalne. Nie jest ważne, że ich rodzice się pobrali, są dla siebie całkiem obcymi ludźmi, oczywiście w sensie pokrewieństwa. Nie ma wstydu i nie powinno być ukrywania się. Chcą być razem, to niech tak będzie. Ja ze swej strony mogę jedynie powiedzieć, że od początku bardzo im kibicowałam.

Tym razem prawie cała historia toczy się w Nowym Jorku, a nie jak w przypadku pierwszej części w Santa Monica. Eden przyjechała do Tylera na jego zaproszenie. Młodzi ludzie zwiedzają miasto, zaczynając od Central Parku, który bardzo chciała zobaczyć dziewczyna. Od początku między nimi iskrzy, aż można to poczuć na własnej skórze. Tylko czekać, aż rzucą się sobie w ramiona…
Nie wiem, jak powinien się czuć człowiek, który kogoś kocha, ale jeśli miłość oznacza, że człowiek myśli o drugiej osobie w każdej sekundzie dnia… Jeśli oznacza, że cały jego nastrój poprawia się, gdy ta osoba jest w pobliżu… Jeśli oznacza, że zrobiłby dla tej osoby absolutnie wszystko, to moja miłość do ciebie nie zna granic.
Estelle Maskame dała radę skonstruować drugą część DIMILY tak, aby było interesująco. Przyznaję, że podczas lektury Czy wspomniałem, że Cię potrzebuję? w ogóle się nie nudziłam. A tego najbardziej się bałam. Bardzo często zdarza się, że drugie tomy serii są słabe, ale nie tym razem. Książkę czyta się bardzo szybko i jest to niewątpliwie zasługą nieskomplikowanego języka i wciągającej historii. Wierzę, że ci, którzy przeczytali pierwszy tom Czy wspomniałam,że Cię kocham? nie mogli się doczekać kontynuacji. Jestem prawie pewna, że obecnie seria zyska dodatkowo nowych miłośników. Zaczarowana tą historią nie jestem, ale bardzo miło spędziłam czas, czytając tę powieść.
Potrzebuję cię, bo jesteś jedną w nielicznych osób, którym ufam. Potrzebuję cię, bo znasz mnie takiego, jakim byłem, a mimo to jesteś przy mnie. Potrzebuję cię, bo jestem w tobie zakochany…
Sądzę, że nie muszę polecać serii DIMILY, ale jednak polecam, zwłaszcza młodym czytelnikom, do których niewątpliwie ta książka jest kierowana. Myślę, że nie tylko młodzież znajdzie w tej powieści coś dla siebie. Ja tę opowieść kupuję w takiej formie, w jakiej się ona znajduje. Oczywiście zawsze mogłoby być lepiej, ale nie każda powieść musi od razu ocierać się o arcydzieło. Jeżeli szukacie przyjemnej, nieskomplikowanej historii, zwłaszcza na ciepłe dni, których teraz będzie coraz więcej, to przeczytajcie. Świetnie nada się na wiosenne leniuchowanie na działce, czy w parku. Życzę wam przyjemnej lektury.

Dziękuję



Książka bierze udział w wyzwaniach:

wtorek, 5 kwietnia 2016

Na krańcach luster - Piotr Ferens

Autor – Piotr Ferens
Tytuł – Na krańcach luster
ISBN 978-83-64426-14-8

Okładka książki Na krańcach luster

Podobno lustra mogą ukazywać, czy też odbijać wydarzenia z innych czasów i miejsc. Może wystarczy uwierzyć, aby przed nami odzwierciedlił się miniony czas. Na pewno zastanawiacie się, dlaczego piszę o lustrze. Otóż, lustra w powieści Piotra Ferensa odgrywają bardzo ważną rolę. O ile nie najważniejszą. Ile w tym prawdy, a ile fantazji, trudno powiedzieć. Wiadomo, że do dziś lustra właśnie wykorzystywane są w szeregach obrzędów, a sama magia luster cieszy się popularnością od chwili ich stworzenia.
Wskazówki zegarów przesunęły się, mijając godzinę drugą w nocy. Dostojny dźwięk dzwonów katedry Notre Damme powoli wyciszał się wchłaniany przez śpiące mury kamienic, zamierając z wolna w niosącym ich echo powietrzu. Mimo że w takich chwilach wydawać by się mogło, iż wszyscy pogrążeni są w głębokim śnie, tak naprawdę zawsze istnieje ktoś taki, kto z tych czy innych powodów, jednak czuwa. Bywa, że dzieje się tak z określonych obowiązków danej osoby, ale równie dobrze, może to wynikać tylko i wyłącznie z jej własnym egoistycznych potrzeb będących rezultatem zgoła, dość intrygujących pobudek.
Na krańcach luster to bardzo dobra książka, która stanowi prawdziwy tygiel gatunkowy. Mamy tu zdecydowanie thriller, ale także powieść sensacyjną i przygodową, kryminał oraz fantastykę. Sceną dla opowieści staje się stolica Francji. Sam Paryż został przedstawiony z dużą dbałością o szczegóły i ma się wrażenie, jakby było się w nim razem z bohaterami tej książki.

Ale do rzeczy. Daniel Naderski przyjeżdża do Paryża na prośbę notariusza Kunzta, w związku ze śmiercią swojego przyjaciela, światowej sławy pianisty i kompozytora Augusto Sentire. Na miejscu okazuje się, że żona Augusto, Elizabeth, zaginęła w tajemniczych okolicznościach. O zbrodnię zostaje oskarżony wieloletni przyjaciel Elizabeth i Augusta, Christopher Audri. Daniel nie wierzy w winę mężczyzny i niezależnie od prowadzonych działań przez paryską policję, prowadzi własne, prywatne śledztwo. Pomaga mu dziennikarka Arnette Terrastess, dzięki której wiele drzwi staje przed nim otworem, a z pozoru nierozwiązywalne sprawy znajdują wyjaśnienie.
To niesamowite, ile może się wydarzyć w tak krótkim czasie, podczas gdy człowiek przekonany jest o tym, że wszystko mknie ustalonymi torami losu, przemierzając znane trasy ludzkich historii. Na myśl o tym wszystkim, co przytrafiło się moim przyjaciołom czułem rosnący we mnie smutek. Za każdym razem, kiedy oczy moje przemykały po treści listu, szkliły się od łez, a w piersi pojawiał się nieznośny ucisk smutku zaciskający się stalową obręczą na płucach.
Daniel wraz z Arnette dowiadują się o kilku innych niewyjaśnionych, dziwnych zniknięciach czy zaginięciach. Szybko okazuje się, że za owymi niezrozumiałymi dematerializacjami stoją lustra. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale to właśnie lustra mają odpowiadać za spowodowanie śmierci i zniknięcie co najmniej kilku osób. Jednym z takich magicznych luster jest zwierciadło, znajdujące się w mieszkaniu odziedziczonym przez Daniela. Z początku wszyscy zainteresowani podchodzą do sprawy bardzo sceptycznie, ale kolejne tajemnicze zdarzenia powodują uwiarygodnienie wcześniej założonej teorii. Tylko jak nakłonić lustro do współpracy?

Książka Na krańcach luster jest bardzo udanym debiutem Piotra Ferensa. Autor zachwyca pięknym, plastycznym i elokwentnym językiem, powolnym budowaniem napięcia i ogromną dbałością o szczegóły. Cudownie czytało mi się tę powieść, która napisana została w narracji pierwszoosobowej, dzięki której poznajemy myśli głównego bohatera. Szczerze mówiąc, to nie ma się do czego przyczepić. Może tylko do pracy korektorskiej, ale to już nie jest winą autora. Książkę ozdabiają proste, ale bardzo sugestywne rysunki, wykonane czarną kreską autorstwa Tomasza Lipki. Rysunki te świetnie pasują do powieści i stanowią dopełnienie słowa pisanego.
Miasto odbijające się w wodzie wyglądało, niczym rozmyte deszczem na świeżym płótnie akwarele. Poskręcane budynki, piruety wież, wykrzywione okna (…) Być może tak naprawdę istnieje tyle światów, ile ich przeróżnych odbić? Przyszło mi na myśl, ze zarówno los, jak i przeznaczenie, to mimo wszystko bardzo cwani gracze. Niewielkie mamy wobec nich szanse, jakkolwiek byśmy się nie starali być domyślni i przewidujący.
Na krańcach luster zachwyca niesamowitym, magicznym klimatem. Nawet czasami nudne opisy czyta się jak najciekawszą opowieść. Do tego podobno jedno z najpiękniejszych miast w Europie, kuszące swoją własną magią, malowniczymi uliczkami i licznymi zabytkami. No i jakże tajemnicze, wręcz wydawałoby się baśniowe lustra, które przywodzą na myśl drugą część Alicji w Krainie Czarów (Po drugiej stronie lustra).

Na krańcach luster jak się okazuje można zobaczyć i przeżyć bardzo wiele, często niebezpiecznych historii. Nie dziwi więc, że większość z nich została zablokowana znakami runicznymi. A po za tym żeby przejść na drugą stronę, oprócz wiary oczywiście, potrzebne są znaki na rękach, dzięki którym lustro się dla nas otworzy. Na szczęście do dziś chyba nie zostało ani jedno magiczne zwierciadło, a nawet jeżeli, to kto z nas tak naprawdę chciałby znaleźć się w odbitym świecie, gdzie nie wiadomo, co nas czeka. Tymczasem możecie sobie zafundować podróż na tę drugą stronę lustra, zatapiając się w lekturze powieści Piotra Ferensa. Uważam, że to bardziej bezpieczna rozrywka. Polecam.
Za oknem duszy mojej mrok, 
W sieni już dawno zamarł krok, 
Oni odeszli tam, lecz ja, 
Nadal w okowach życia trwam. 
W poblasku lustra, bez ruchu świat, 
Bez trosk, bez grzechu i ludzkich wad, 
Sięgnąć chcę dłonią w jego głębię, 
Wierząc, że nadal żyć z wami będę.

Muszę sprawdzić, czy w moim lustrze nie skrada się jakiś cień…

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Zimowe Panny - Cristina Sánchez-Andrade

Autor – Cristina Sánchez-Andrade
Tytuł – Zimowe Panny
Tytuł oryginału – Las Inviernas
Przekład – Katarzyna Okrasko
ISBN 978-83-287-0110-6

Zimowe Panny
Któregoś ranka przemknęły jak szept szerszenia, szybsze niż mgnienie oka. 
One. 
Zimowe Panny. 
Mężczyźni pochyleni nad ziemią wyprostowali się, by popatrzeć. Miotły kobiet zastygły w miejscu. Dzieci przerwały zabawę – dwie kobiety, wysokie i szczupłe, trochę przygarbione jakby zmęczone życiem, przechodziły przez rynek.

Tak zaczyna się powieść Zimowe Panny hiszpańskiej pisarki, okrzykniętej jednym z najwspanialszych głosów kobiecych głosów we współczesnej literaturze hiszpańskiej. I przychylam się do tego stwierdzenia. Nie znałam wcześniej dokonań Cristiny Sánchez-Andrade, nawet nie wiedziałam, że gdzieś w Hiszpanii jest pisarka, która tak potrafi czarować słowem. Tak, czarować, bo ja po przeczytaniu tej książki czuję się zaczarowana i zastanawiam się, co się stało, że nic o niej nie wiedziałam. Teraz mam ogromną ochotę na kolejne powieści, mając nadzieję, że będą lepsze a przynajmniej tak samo dobre.

Bo powieść Zimowe Panny jest jak powiew wiatru w upalny dzień lub lekki deszczyk, gdy ziemia łaknie wody. Czytałam jak jedną z najpiękniejszych baśni, których do tej pory nie znałam. Język, jakim posługuje się autorka, nie jest skomplikowany, raczej powiedziałabym, bardzo przystępny, jednak książka przedstawia się jak poetycka opowieść, przepiękna, głęboka i bardzo interesująca. A wszystko toczy się w malutkiej mieścinie, żeby nie powiedzieć wiosce, Tierra de Chá.
Tierra de  Chá była zapadłą dziurą, a jej mieszkańcy byli biedni jak myszy kościelne, i w dodatku skretyniali, jak twierdzili sąsiedzi z okolicznych wiosek (…) W wiosce nie zmieniło się nic, jej mieszkańcy nadal wierzą, że świat kończy się za zakrętem drogi, długiej jak rybia ość, zza którego nie widać już budynków Tierra de Chá.

Zimowe Panny, tak nazywają je mieszkańcy tej zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce. Faktycznie nazywają się Saladina i Dolores. Właśnie wróciły po wielu latach nieobecności i zamieszkały w domu swojego, nieżyjącego już, dziadka Reinalda. Od początku onieśmielają i  budzą pewną nieufność. A może i strach… Skąd ta nieufność, tego niestety zdradzić nie mogę, bo zepsułabym ucztę potencjalnym czytelnikom. A tymczasem tytułowe Panny żyją w zgodzie, zajmując się własnym gospodarstwem, krawiectwem, marzeniami i tajemnicami.
Wszystko zaczęło się wraz ze śmiercią Ramona w oborze Zimowych Panien. Nikt wówczas nie pomyślał, że to dopiero początek całej niezwykłej serii zdarzeń, bowiem rzeczy, podobnie jak ludzie i zwierzęta, potrzebują wiecznego odpoczynku i lepiej byłoby nie zanurzać się w mętnej wodzie przeszłości.

Bardzo mocną stroną powieści są postaci wykreowane na potrzeby tej historii. Aż wierzyć się nie chce, aby faktycznie znalazła się gdziekolwiek mała wioska z tyloma ciekawymi osobami. Same siostry są oryginalne i bardzo tajemnicze. Jest ksiądz, który zostaje przedstawiony jako nieokiełznany żarłok; nauczyciel, który uczy bez prawa wykonywania zawodu; technik dentystyczny, który wstawia zęby wyrwane uprzednio zmarłym. Rozbawiła mnie pewna starucha, wzywająca codziennie księdza na ostatnią posługę. Każdy bohater, nawet całkiem niewiele znaczący, jest bardzo ciekawą indywidualnością.

Zimowe Panny czyta się po prostu wyśmienicie. Zapomniałam o całym świecie i nawet nie docierały do mnie zwykłe odgłosy domu. Tak jak napisałam wcześniej, zostałam zaczarowana prozą Cristiny Sánchez-Andrade. Porwała mnie ta niecodzienna historia. Zachwycił mnie stworzony przez autorkę zadziwiający świat. Zafascynowali bohaterowie książki. Jeżeli chcecie przeżyć coś naprawdę wyjątkowego, coś, co zapamiętacie na długo, sięgnijcie po Zimowe Panny. Gorąco polecam.
Wielu rzeczy na tym świecie nie da się opisać. Najniezwyklejszą cechą ludzkiego umysłu jest to, że potrafi się przystosować nawet do najgorszego. Kiedy wydarzy się najgorsze, umysł uznaje, że już nie ma się czego obawiać. To, co niewyobrażalne już się stało, dalej jest tylko śmierć, chaos, koniec. Ale to, co najgorsze, jednak się wydarzyło, więc umysł znajduje wyjście z pułapki milczenia. Potrafi je znaleźć. Szuka na oślep, ale ostatecznie wynurza się na powierzchnię. W stronę odgłosów życia. Wstaje i stawia czoło. Przyzwyczaja się.

Zaryzykujecie podróż do Tierra de Chá… ja zaryzykowałam…

Dziękuję

 


Książka bierze udział w wyzwaniach:

sobota, 2 kwietnia 2016

Drugi pocałunek Gity Danon - Miljenko Jergović

Autor – Miljenko Jergović
Tytuł – Drugi pocałunek Gity Danon
Tytuł oryginału – Drugi poljubac Gite Danon
Przekład – Miłosz Waligórski
ISBN 978-83-65125-20-0
Drugi pocałunek Gity Danon
Jak butelki ciskane na podłogę – póki nie nadszedł świt i nie rozjaśniło jej się w głowie – tak pękały przez nią serca męskiej połowy Sarajewa. Ale Gita nie uznawała poranków i nigdy nie miała dość tej osobliwej zabawy: przyciągała do siebie mężczyznę, igrała z nim do pierwszego pocałunku, potem zaś go odrzucała, żeby stoczył się w głąb swojego wstydu, również ku rozpaczy innych, którzy wprawdzie nie ulegli dotąd jej czarowi, lecz wiedzieli, że i na nich przyjdzie kryska, a wtedy w żaden sposób nie zdołają mu się oprzeć.
Miljenko Jergović nie jest na pewno autorem z listy bestsellerów, ale nazwisko gdzieś mi się kiedyś obiło o uszy. Ten bośniacki poeta, pisarz i publicysta zdobył wiele prestiżowych nagród, w tym: Pokojową Nagrodę Ericha Marii Remarque’a oraz Literacką Nagrodę Europy Środkowej „Angelus” w roku 2012. W tym roku Biuro Literackie wydało jego autorki wybór opowiadań Drugi pocałunek Gity Danon. Osoba autora, jak i tytuł zbioru zaintrygowały mnie. Rzadko kiedy zdarza mi się w literackich wojażach sięgać po książki pochodzące z terenów byłej Jugosławii. I był to chyba mój błąd, bo jeśli inni autorzy piszą teksty choćby w części tak dobre, jak opowiadania Miljenki Jergovicia, to czeka mnie poznanie wspaniałego świata pełnego opowieści.
Ta dziewczyna była zapowiedzią nowego, jeszcze dotkliwszego bólu, a jednak mimowolnie przypadła mu do serca. Chciał jej dotykać, niemniej każdy potencjalny dotyk groził ostatecznym upadkiem, sytuacją, kiedy nie zostaje nic innego, jak oszaleć, zabić się albo stanąć pośrodku ulicy Tršćanskiej i czekać na kulkę od czetnickiego snajpera z Cmentarza Żydowskiego.
Warto zwrócić przede wszystkim uwagę na bohaterów stworzonych przez Jergovicia.  Czytając kolejne opowiadania trudno nie zauważyć, że są oni nieszczęśliwi; próbują zdobyć coś, co jest poza ich zasięgiem lub dotrzeć tam, gdzie nogi ich nie poniosą, próbują żyć na przekór światu, który ich otacza. Z każdej opowieści wypływa wiele bólu i tęsknoty za tym, co bezpowrotnie utracone. O sile warsztatu pisarskiego Jergovicia niech świadczy moje spostrzeżenie, że przedstawieni przez niego bohaterowie są wielowymiarowymi postaciami. To, co niektórym twórcom nie udaje się wykreować w opasłym tomie, bośniackiemu autorowi wydaje się przychodzić łatwo na przestrzeni ledwie kilku stron. Być może jest to zasługą zdolności poetyckich Jergovicia, który mówi najwięcej poprzez niedomówienia. Pisarz pokazuje świat, w którym brakuje radości, szczęścia; zamiast nich pojawia się smutek i bezradność. Z drugiej jednak strony są opowiadania, mało, dające choćby cień nadziei na dobre zakończenie.
W Niemczech ludzie boją się światła. Cały czas mrużą oczy i gniotą je powiekami, tak jak kiedyś stary Sejdo gniótł wrzody, a miał ich, biedaczyna, zawsze pod dostatkiem. Gdy tylko wypędził owce na pastwisko, zaraz podwijał koszulę i dawaj wyciskać czyraki. Nigdy się nie nudził. No i Niemcy tak samo, wszystko mają podświetlone, a na światło patrzeć nie potrafią i męczą się, gasząc je oczami.
Jergović potrafi opowiadać, wpadamy w jego kolejne historie jak zaczarowani. To bałkańskie bajanie naprawdę przypomina rzucanie uroku na odbiorcę. Nie dziwi zatem zachwyt tym rejonem świata Andrzeja Stasiuka, który podobnie potrafi zaplatać swoje opowieści. Każde opowiadanie wydaje się lokalną plotką, historią ludową, którą pisarz gdzieś usłyszał i przelał na papier.

Trudno także mówić o Drugim pocałunku Gity Danon, jak i, zdaje się, o całej twórczości Miljenki Jergovicia bez kontekstu doświadczeń wojny w Bośni i Hercegowinie, która odcisnęła się krwawym piętnem w pamięci ludności zamieszkującej nie tylko Jugosławię, ale całą Europę. Echo tych wydarzeń jest słyszalne, nie, ono ogłusza, uderzając ze stron książki z siłą pocisku artyleryjskiego.

Przeczytajcie, szkoda byłoby przeoczyć tę literacką perełkę.
Wybija dwunasta ostatniej nocy w roku, a jej zostają jeszcze dwadzieścia cztery godziny życia. Później, być może, przeistoczy się w dziewczynkę z zapałkami albo w jakiś inny sposób dowiedzie, że wszystkie złe przepowiednie spełniają się w jednej chwili i że dziewięćdziesiąt dziewięć lat to drobiazg w porównaniu z niepewnością jutra.
Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniu:

piątek, 1 kwietnia 2016

Wyzwanie Kiedyś przeczytam 2016 - trzecia dwunastka

Przyszedł czas na trzeci już stos w Wyzwaniu Kiedyś przeczytam:
  1. Czy wspomniałem, że Cię potrzebuję? - Estelle Maskame
  2. Drugi pocałunek Gity Danon - Miljenko Jergović
  3. Zimowe Panny - Cristina Sanchez-Andrade
  4. Na krańcach luster - Piotr Ferens
  5. Dzieci Abrahama - Robert Littell
  6. Stół Króla Salomona - Luis Montero Maglano
  7. Niezwyciężona, 2. Zdrada - Marie Rutkoski
  8. Zdążę Cię zabić - James Patterson&Marshall Karp
  9. Życie i śmierć. Zmierzch opowiedziany na nowo - Stephenie Meyer
  10. Listonosz - Charles Bukowski
  11. Rozmowa trwa dalej - Roman Honet
  12. Fatum i furia - Lauren Groff

Upadła Świątynia - Dominika Węcławek

Autor – Dominika Węcławek
Tytuł – Upadła Świątynia
Cykl – Legendy zrujnowanego miasta
Seria – Fabryczna Zona/Kompleks 7215
ISBN 978-83-7964-121-5

Upadła świątynia - Węcławek Dominika
Dwie dekady po Zagładzie skuta lodem i pogrzebana pod radioaktywnym śniegiem metropolia wydaje się być martwa. Przyroda jednak nie znosi próżni.
Pojawił się ktoś, lub coś, co wabi do siebie ocaleńców, skazując ich na śmierć. Z samego serca stołecznego metra wyrusza więc specjalna ekspedycja. Jej członków łączy niewiele, a różni niemal wszystko. Przeprawa przez wyklęte rewiry, nawiedzone pustkowia i mroczne podziemia okaże się prawdziwym wyzwaniem.
Na szczęście rozkazy generała są jasne: dotrzeć do prawdy, nie dać się zabić, wszystkie zagrożenia eliminować bez pytania. Pozostaje tylko jedna wątpliwość, czy aby na pewno na uwadze władz jest dobro całej społeczności Tuneli?
Nie jestem znawcą powieści postapokaliptycznych. Czytałam do tej pory kilka i przyznam, że choć nie chcę sobie nawet wyobrażać takiej sytuacji, że wszystko się kończy, przemawiają do mnie te książki. Jednak muszę stwierdzić, że te wszystkie pozycje postapo są trochę do siebie podobne i brak tu oryginalności. Świat się kończy i tylko sposób katastrofy czy zagłady się zmienia. Zawsze pozostają niedobitki, którzy muszą sobie radzić, często w ekstremalnych warunkach. Ta książka nie odbiega od z góry założonego schematu. Mimo to jest ciekawa i czyta się rewelacyjnie.

Przeczytałam gdzieś, że jest to debiutancka powieść Dominiki Węcławek. Debiuty lubię, a gdy są dobre, to lubię jeszcze bardziej. A ta powieść jest dobra i całkiem miło spędziłam czas przy jej lekturze. Niełatwe zadanie postawiła przed sobą Pani Dominika, ale wyszła w tego obronną ręką.

Cóż mamy? Jest nasza stolica, czyli Polski, ale po Zagładzie bardziej przypomina zrujnowane miasto, a nie takie, jakie znamy z pocztówek. Taka Warszawa na żadnej kartce by się z pewnością nie znalazła. Panuje ciągły mróz, chroniczny brak słońca, wszędzie leży śnieg, próżno szukać porządnego schronienia. Ci, co przeżyli, zmuszeni są zejść do tuneli. No w końcu metro warszawskie naprawdę się do czegoś przydało. Widać, że warto było je budować tyle lat... A do tego niemal na każdym kroku grozi niebezpieczeństwo...
Wybranie tych najważniejszych rzeczy, które chcesz ze sobą zabrać na koniec świata, kiedy już właściwie ten koniec świata po ciebie przyszedł, to zadanie absurdalnie trudne. A z drugiej strony szalenie łatwe. Brać tylko to, co potrzebne. Żelazny zapas jedzenia i zapas ubrań. Sentymenty zakopać, pamiątki po poprzednim życiu też. Może kiedyś tu wrócą i wszystko wygrzebią, a może nie. Może czas wreszcie się od tego wszystkiego odciąć raz na zawsze i zacząć wszystko od nowa. Tak naprawdę. Od zera. Albo nawet z poziomu minus jeden. Największy problem z wyjściem wiązał się z ochroną. Siebie, zdrowia… Właściwie to nadal nie wiedzieli, czy można bezpiecznie oddychać na górze, czy nie.
Mocną stroną Upadłej Świątyni są postaci. Muszę przyznać, że to chyba najbardziej udało się Dominice Węcławek. Taka różnorodność wyglądu, charakterów, postępowania. Większość ludzi wyginęła, a ci co pozostali przy życiu stają przed wizją nowego świata i muszą starać się przetrwać z napływającymi wspomnieniami dawnej cywilizacji, a także przystosować się do nowych, niesprzyjających warunków. Ale jak się przystosować, gdy zimno, ciemno, zaczyna brakować wody i jedzenia? 

Tak jak napisałam wcześniej uważam, że jak na debiut to Upadła Świątynia prezentuje całkiem dobrze. Pozostaje mieć nadzieję, że talent Dominiki Węcławek będzie się rozwijać z każdą nową powieścią. Na pewno będę się temu przyglądać, bo uważam, że warto. Tymczasem spróbujcie zacząć swoją przygodę z prozą autorki, ja swoją zaczęłam i na jednej książce się nie skończy. Zanurzcie się w mrocznym i mroźnym świecie wykreowanym przez Węcławek, mając nadzieję, że taki koniec nie stanie się naszym udziałem. Polecam.
Moja kołysanka jest z kołysanek, po których zasnęli 
ci wszyscy, których chciałoby się zbudzić. 
Niech siądą ze mną przy zielonej butelce 
chłopaki i dziewczyny, z którymi warto było gubić 
pieniądze, wątki, końce, początki, 
całego świata groteskowy majdan. 
Niech siądą wszyscy, których już niema. 
Butla przed nami, a w kacie okna srebrzysta pajda, 
jej się najemy, popijając ginem 
choć kołysanka jest jeszcze z tego świata. 
Potem zaśniemy, na drobne zawsze. 
Nikt nas nie wspomni – niewielka strata.

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach: