środa, 23 marca 2016

Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek, 1. Miłość - Jonas Gardell

Autor – Jonas Gardell
Tytuł – Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek, 1. Miłość
Tytuł oryginału – Torka aldrig tårar utan handskar, 1. Kärleken
Seria – Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek
Przekład – Katarzyna Tubylewicz
Grupa Wydawnicza Foksal/Wydawnictwo W.A.B.
ISBN 978-83-280-0844-1

Okładka książki Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. Miłość
Sierpniowy dzień minął bez jednej chmury na niebie, ale przez zamknięte okna izolatki lato nie przedostaje się do środka.
Wychudzony mężczyzna w łóżku jest bardzo zmieniony przez zaawansowanego mięsaka Kaposiego. Zostało mu już tylko kilka dni życia.
Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek jest bardzo ważną trylogią w dorobku Jonasa Gardella. Tak ważną, jak ważna jest walka z chorobą, która co roku zbiera obfite żniwo na świecie – AIDS. Akcja powieści osadzona jest w latach osiemdziesiątych XX wieku w Szwecji. Wtedy nie wiadomo było jeszcze, czym jest ta straszna, wyniszczająca organizm choroba. Wówczas zanotowano pierwsze zachorowania i zaczęto głośno mówić o dżumie gejów. Wszystko zaczęło się w Stanach Zjednoczonych, ale bardzo szybko odkryto, że chorzy są wszędzie. Z początku nie przejmowano się tym za bardzo, a jak walczyć z AIDS odkryto znacznie później. Gdy ktoś zachorował w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, praktycznie nie było dla niego ratunku.
Nagie białe wnętrza, ciężko chorzy, umierający pacjenci bez nadziei na przeżycie, którymi zajmuje się personel w gumowych rękawiczkach, maseczkach ochronnych i żółtych fartuchach (…) Z wysokiego komina krematorium wydobywa się dym. To, co się tu dzieje, jest tak zupełnie niepojęte. Zaledwie parę miesięcy temu twierdził, że to tylko bzdury wymyślone przez pańcie moralizatorki, żeby ich wszystkich przestraszyć i zagnać z powrotem do szafy.
W książce Gardella poznajemy historię dwóch młodych mężczyzn: Benjamina i Rasmusa. Przeżywamy z nimi ich dzieciństwo… pierwsze zauroczenia i uczucie. Muszę przyznać, że tak jeden, jak i drugi młody człowiek był bardzo mocno związany z rodziną, a szczególnie z matką. Rasmus pochodzi z małej miejscowości i musiał zawsze ukrywać swą inność. Benjamin mógłby się czuć bardziej anonimowo, bo pochodzi ze Sztokholmu, ale jest świadkiem Jehowy, a homoseksualizm jest w tej wierze na cenzurowanym.

Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek to bardzo mądra książka. Książka dla każdego, nie tylko dla środowiska homoseksualistów. Każdy człowiek bez względu na kolor skóry, pochodzenie, wiarę czy orientację seksualną zasługuje na szacunek. Nikt nie powinien być dyskryminowany. Niestety, w życiu nie jest tak słodko. Homoseksualiści spotykają się z nieufnością, nienawiścią i w końcu z jawną wrogością. Dziś i tak jest o niebo lepiej niż w okresie, w który przenosi nas historia opowiadana przez Gardella.
To opowieść o pewnym czasie i o pewnym miejscu. To, o czym mówi ta historia, wydarzyło się naprawdę. Rozegrało się tu, w tym mieście, w tych dzielnicach, wśród ludzi, którzy wiodą tu swoje życie (…)  To, o czym mówi ta historia, działo się jednocześnie w wielu innych miejscach, o tym jednak mogą opowiedzieć inni (…) Opowiedzieć to swego rodzaju obowiązek. To sposób na to, by uczcić, opłakać i zapamiętać. To walka pamięci z zapomnieniem.
Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek jest niesamowicie smutną opowieścią, ale chyba można się tego spodziewać. Podczas czytania przed oczami stawał mi Tom Hanks, który w filmie Filadelfia wciela się w rolę chorego na AIDS prawnika Andrew Becketta. Nie jestem homofobem i takie historie nie wprawiają mnie ani w zakłopotanie, ani w obrzydzenie. Homoseksualizm nie jest chorobą, tak jak uważano jeszcze na początku lat osiemdziesiątych. Dziś istnieje naukowy konsensus twierdzący, że homoseksualizm jest normalnym wariantem ludzkiej seksualności. Przerażający jest fakt, że do dzisiaj w niektórych krajach homoseksualizm karany jest śmiercią (m.in. Iran, Arabia Saudyjska, Nigeria, Somalia).

Jonas Gardell jest pisarzem, scenarzystą, showmanem i działaczem LGBT. Tematykę jego twórczości stanowią drażliwe społecznie tematy, takie jak AIDS. Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek stał się na tyle ważną pozycją, że postanowiono na podstawie książki nakręcić trzyczęściowy miniserial (2012 rok).

Autor napisał o homoseksualizmie mądrze, bez zadęcia, bez zbędnych ozdobników. Krótkie zdania, w których tylko z pozoru brak emocji. Zapis jakby niedbały bez wyraźnych podziałów na to co jest i to co było. Przeszłość miesza się z teraźniejszością. Historia Rasmusa i Benjamina splatają się ze sobą, jak w tańcu. Gardell pisze tak, żebyśmy mogli polubić głównych bohaterów. Żebyśmy nie próbowali oceniać ich postępowania i odmienności. Zmusza nas do zapamiętania jego przyjaciół, bo tylko pamięć może ich uratować przed zobojętnieniem, milczeniem, zapomnieniem.

Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek to powieść łamiąca wszelkie stereotypy, która w założeniu ma zwiększenie tolerancji w stosunku do wszelkiej inności. To książka, którą warto przeczytać i po swojemu przeżyć. Uczucia są tylko tłem dla historii, w której autor przedstawia nam środowisko gejowskie w Szwecji i czas, gdy zaczęła się epidemia AIDS.

Jako podsumowanie przytoczę wypowiedź redaktora z gazety Svenska Dagbladet: Ta książka jest wszystkim czego mógłbym chcieć – trenem, wspomnieniem, krytyką, odkupieniem, miłosnym wyznaniem i, w nie mniejszym stopniu niepokojącym dziełem historiograficznym i chociaż wiem, że zanim wszystko jakoś się ułoży, najpierw musi być jeszcze gorzej.

Przyłączam się do tej wypowiedzi i… brak mi słów…

Książka bierze udział w wyzwaniach:

wtorek, 22 marca 2016

Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej - Michał Rusinek

Autor – Michał Rusinek
Tytuł – Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej
ISBN 978-83-240-4091-9
Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej
Wisława Szymborska uważała, że nie wypada do nikogo dzwonić przed dziesiątą rano. No chyba, że stałoby się coś złego. Więc kiedy 22 listopada 2011 roku zadzwoniła o dziewiątej rano – zrozumiałem, że sprawa jest poważna.
Tymi słowami Michał Rusinek rozpoczyna powieść biograficzną o naszej noblistce. O kobiecie nieszablonowej i oryginalnej. Mającej swoje niepisane zasady. Znanej wszystkim jako poetka światowej klasy. Ale nie celebrytka. Zawsze na uboczu. Nie pchająca się na przysłowiowy afisz. Nawet gdyby ją na nim umieścili, to by z niego zeszła. Jestem pewna.
W archiwum Polskiego Radia zachowała się rozmowa telefoniczna Czesława Miłosza z Wisławą Szymborską (nagrana w dniu ogłoszenia Nagrody Nobla). Miłosz jej gratuluje, szczerze rozradowany. Czesławie – mówi WS – mój Nobel jest jak mała płotka przy wielkim szczupaku. Ty jesteś szczupak. Miłosz wybucha śmiechem, ale dodaje, że to co się stało, jest bardzo dobre, bo potwierdza pozycję polskiej poezji, i że jej współczuje, bo będzie musiała teraz napisać wykład noblowski. Szymborska na to, że właśnie o innych będzie chciała mówić. Na to Miłosz: jedna rzecz jest u ciebie cudowna: ty naprawdę nie jesteś zarozumiała.
I taka właśnie była Wisława Szymborska: spokojna, skromna, miła, z dużym poczuciem humoru i piekielnie inteligentna. Czytając tę książkę, stawała mi przed oczami pani Wisława w reportażu Katarzyny Kolendy-Zalewskiej Czasami życie bywa znośne. To właśnie wtedy porwały mnie jej osobowość i jej humor. Zawsze z nieodłącznym papierosem, wyjątkowa kobieta. Noblistka, a taka zwyczajna, nie wywyższająca się, zakłopotana wielką popularnością.
Jestem jak kot, zagłaskana na śmierć. Tu chcą, żebym wbijała jakieś gwoździe do sztandarów, tam mi chcą dawać jakieś tytuły, tam znowu chcą nazwać szkołę moim imieniem. Na wszystko odpowiadam >nie< - chcę być co prędzej zwykłą osobą, a nie „osobistością”.
Michał Rusinek, sekretarz Wisławy Szymborskiej, przedstawia nam poetkę jakiej nie znamy. Rysuje słowami portret niesamowitej osoby, kobiety, damy. Miałam nieodparte wrażenie, że łączyła ich niespotykana więź, coś większego niż relacja poetka – sekretarz. Jest się pewnym, że to była wielka przyjaźń, niecodzienna, bo różnica wieku była ogromna, ale jednak przyjaźń.
Depresyjna. Melancholijna. Surowa w sądach o sobie i innych. Perfekcjonistka, nie znosząca rozmów o błahostkach i marnowania czasu na spotkania z ludźmi, które nic nie dawały oprócz, jak mówiła, pustych kalorii. Po Noblu powtarzała, że zrobi wszystko, żeby nie stać się osobistością, lecz pozostać osobą. Kiedyś rozpoznał ja taksówkarz i powiedział: To dla mnie zaszczyt wieźć taka osobliwość.
Sam Rusinek przyznaje, że była dość osobliwym przedstawicielem naszego gatunku. Nie mnie to oceniać, ale na osądzie mężczyzny, który spędził z nią piętnaście lat, chyba można polegać. Ciekawe jest to, iż twierdzi, że nie było w tym nic zwyczajnego.
Tytuł tej publikacji został zaczerpnięty z poezji Pani Wisławy, a dokładnie z wiersza bez tytułu – o nicości, która się przenicowała. Nic zwyczajnego, właśnie taka zwyczajna-niezwyczajna wydaje się ta niesamowita kobieta. Ekscentryczna, rozchichotana, czasem frywolna, ponad wszystko lubiąca językowe zabawy. Nie dla niej kongresy poetów. Nie dla niej dyskusje intelektualistów. Rozmowy ze zwykłymi ludźmi – to lubiła i ceniła najbardziej. Nie znosiła tego ponoblowskiego szumu medialnego wokół swojej osoby. Otrzymanie Nagrody Nobla nazywała tragedią sztokholmską.
Żaden pisarz nie tworzy tylko dla siebie, zawsze pragnie podzielić się swymi emocjami i myślami z nielicznym choćby gronem czytelników, którzy go rozumieją i z określonych powodów cenią. Moje ambicje twórcze nigdy nie sięgały dalej, nigdy nie aspirowały do międzynarodowych zaszczytów i wyróżnień. (z listu do sekretarza Akademii Szwedzkiej Sture Alléna, po przyznaniu Nagrody Nobla)
Nic zwyczajnego – gorąco polecam.

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:

poniedziałek, 21 marca 2016

Wodospady Cienia po zmroku, 2. Wieczna - C.C. Hunter

Autor – C.C. Hunter
Tytuł – Wieczna
Tytuł oryginału – Eternal
Seria – Wodospady Cienia po zmroku, 2
Przekład – Joanna Lipińska
ISBN 978-83-7229-534-7
Wieczna

Wieczna to już siódme spotkanie z bohaterami Wodospadów Cienia, a drugie z Dellą w roli głównej. Po pięciu książkach o kameleonce Kylie, przyszedł czas na jej przyjaciółkę i współlokatorkę, wampirzycę Dellę. C.C. Hunter nas rozpieszcza, tworząc coraz to nowe historie. Wieczna to kontynuacja Odrodzonej. Jest to oczywiście fantastyka, nie taka z najwyższej półki, ale nie znaczy to, że gorsza. Lekka i przyjemna opowieść o nadnaturalnej młodzieży, przeznaczona przede wszystkim dla młodego czytelnika.
Kurde. Musiała ranić Steve’a. Ale jak miała to naprawić? Miała dwie możliwości. Tylko dwie. Zostawić go albo odmówić pracy nad sprawą z Chase’em. I w ogóle zerwać z nim jakiekolwiek kontakty. T%a myśl była niczym ciernista kula. Zapiekły ją oczy (…)
Co tym razem przygotowała dla nas autorka? Oczywiście jest niebezpiecznie i często mroczno, ale akurat to wampirom w ogóle nie przeszkadza. Mamy kilka tajemnic, z którymi główna bohaterka będzie musiała sobie poradzić. Poznanie ich będzie skutkowało zweryfikowaniem dotychczasowego życia. Prawdy, na których do tej pory polegała, walą się w gruzy. Nie zabraknie też związków i rozwiązków miłosnych, bo na jednej szali mamy cudownego i ugodowego Steve’a, a na drugiej irytującego Chase’a. Wybór jest trudny, ale konieczny. A może sprawa z chłopakami rozwiąże się sama...
Związani. Pamiętała, co na ten temat powiedział jej Chase. To łączy dwa wampiry. Stają się nawzajem prawie częścią siebie. Ich relacja jest porównywalna do związku bliźniąt jednojajowych albo bratnich dusz.
Della sądzi, że udało jej się dojść do ładu w swoim pogmatwanym i mocno skomplikowanym życiu. Po kolejnej przemianie, którą bardzo ciężko zniosła, została połączona z Chase'em. Tylko co to połączenie tak naprawdę znaczy? Tego będzie się musiała dopiero dowiedzieć. Musi również zapanować nad nową sobą, silniejszą, szybszą i potrafiącą latać…
Della była nosicielką wirusa wampiryzmu i została przemieniona prawie rok temu. Druga przemiana, niezwykle rzadka, oznaczała, że teraz stała się jeszcze szybsza i silniejsza – innymi słowy, mogła najpierw bić, a pytania zadawać potem.
Całe szczęście, że dziewczyna może liczyć, jak zawsze, na pomoc ze strony swoich najlepszych przyjaciółek, kameleonki Kylie i czarownicy Mirandy, które okazują się niezawodne w każdej sytuacji. Tym razem dodatkowo może oczekiwać na pomocną dłoń (może nie tylko dłoń) pewnego wkurzającego wampira, który jest jej coraz mniej obojętny.

C.C. Hunter zafundowała nam, czytelnikom, całkiem niezłą serię i z każdą kolejną częścią uzależniamy się od jej opowieści. Jak zwykle autorka pozostawia nas na koniec z wielkim niedosytem. Niedosytem, którym są cały czas nasuwające się pytania i brak odpowiedzi. 
Doskonale pamiętała, jak bardzo cierpiała podczas drugiej przemiany, a Chase cierpiał wraz z nią, nie mniej niż ona, byle tylko zwiększyć jej szansę na przetrwanie. Przypomniała też sobie, że wielokrotnie jej mówił, iż jego zdaniem Chan nawet z jego pomocą nie miał szans na przeżycie. Czy ona zdobyłaby się na coś takiego dla kogoś, kogo prawie nie znała, gdyby miała wątpliwości, czy to coś da? I pozwoliła, by zginął ktoś inny, chociaż miał większe szanse przeżycia?
Wieczna, jak napisałam wcześniej, to idealna pozycja dla młodzieży. Jestem pewna jednak, że spodoba się każdemu wielbicielowi fantastyki. Nie brak tu ciekawych osobników, należących do różnych gatunków, od elfów po zmiennokształtnych. Mamy wiele nieszablonowych postaci, i nie myślę tylko o głównych bohaterach. Oczywiście, jest zawrotne tempo i zwroty akcji, które stanowią znak rozpoznawczy Hunter, ale i nie dają czytelnikowi chwili wytchnienia. Czasu na lekturę nie potrzeba dużo, gdyż książka, tak jak wcześniejsze, czyta się dosłownie sama. Lekki styl pisarki zdecydowanie ułatwia czytanie. Kłopoty sercowe powodują trochę zamieszania, ale rozjaśniają mrok, który wkrada się na karty powieści. Podsumowując, polecam Wieczną wszystkim fanom Wodospadów Cienia, młodzieży i miłośnikom fantasy, a przede wszystkim paranormal romance.

Dziękuję

Książka bierze udział w wyzwaniach:

sobota, 19 marca 2016

China shipping - Justyna Bargielska

Autor – Justyna Bargielska
Tytuł – China shipping
Biuro Literackie
ISBN 83-60351-01-5
(…)
Słucham ptaka, co dostał się w komin,
słucham, jak moje serce gra smutno na kamertonie:

Niebo na księżycu jest
czarne. Światło drąży w nim
tunele. W szparach w ścianach tych
tuneli bawią się nieżywe dzieci.
(Gadułka)

Justyna Bargielska zdążyła już wypracować sobie własny, bardzo charakterystyczny styl pisania wierszy. Chyba ciężko byłoby pomylić jej poezję z czyjąś inną. Autorka nie boi się słów i jest to widoczne na pierwszy rzut oka. W China shipping, jak zresztą w każdym tomie Bargielskiej, naprawdę znajdziemy sporo do czytania. To wysokobudżetowa poezja, pisana z rozmachem, pełna zwrotów akcji i cięć montażowych. Wizje poetyckie, które tworzy poetka, zdają się nie mieć ograniczeń i czasami aż ciężko się połapać, w jaki świat wrzuca nas dany wiersz. Bo światów jest wiele, a przenikanie się ich (nawet w obrębie jednego utworu) stanowi znak rozpoznawczy autorki China shipping.

A to nie jest dobra literka dla dziewczyny
i głupi jest napis China shipping
na rdzewiejącym na bocznicy wagonie,
choć piękny. Pochowam cię z twoim rowerem
w kuchni pod podłogą, tak oto w mojej piosence
deszcz padając, zamienia się w pierwszy śnieg.
(…)
(China shipping)

W książce czekają na nas niekończące się, barwne i efektowne kolaże ułożone z obrazów, a raczej słów. Możemy dać się ponieść kolejnym falom lirycznych scen, choć liryzmu z wierzchu wydaje się jak na lekarstwo, które będą rzucać nami od jednego krańca wszechświata do drugiego, od materii do ducha, od życia do śmierci. Nic u Bargielskiej się nawzajem nie wyklucza; wszelkie połączenia, przypominające patchworkowy kocyk, w tym tomie są jak najbardziej na miejscu. Niepasujące do siebie elementy w całokształcie tworzą historię, w której można się zagubić i się tego nie wstydzić, ale też odnaleźć drogę do zaskakujących sensów.

(…)Dziękuję,
że znosisz to, że tak głośno sikam,
rzucam na pół pokoju twoim syjamskim bratem,
przetrząsam szroty w poszukiwaniu mojej pierwszej kobiety,
a potem ci o tym opowiadam, a w zamian
żądasz tylko przyznania, że, lepszy w byciu mną,
niż ja kiedykolwiek będę, jesteś też mroczny i wesoły
jak krzak agrestu, pod którym chowam się przed złymi psami.
(Timbuktu VII)

Dla mnie China shipping składa się z mocnych wierszy – jak choćby Timbuktu VII – i naprawdę dobrych fragmentów, świetnych fraz, zaskakujących przeskoków, ale tom ma moim zdaniem także wiele niepotrzebnych zapychaczy słownych. Są one, co prawda, bardzo efektowne i w brzmieniu całości bronią się, gdyż stylistyczna niejednolitość łączy wszystkie teksty. Nie zmienia to faktu, że osobiście wolę poezję bardziej kameralną, oszczędną w słowach. Mimo tego, muszę oddać Bargielskiej, że w jej wierszach można odnaleźć to, co powinna mieć w sobie prawdziwa poezja. Mam na myśli tajemnicę i niedomówienie. Polecam przede wszystkim wielbicielom poezji współczesnej i wszystkim, którzy kochają słowa.

(…)
Kot leśnika to nie jest jakiś wygrzebywacz
kości. Gdyby to zależało od kota, leżałbyś
na śmietniku do sądnego dnia. Robi miejsce
dla swoich dzieci, zjadając cudze. A więc
czy mówię nie? Nawet nie
nie mówię.
(Kot leśnika)
Dziękuję

Książka bierze udział w wyzwaniach:
52/2016 – 49/52, ABC czytania – wariant 1, Historia z trupem, Klucznik, Pod hasłem 2016, Przeczytam 100 książek w 2016 roku – 49/100, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu – 0,5 = 33 cm, Reading Challenge 2016, W 200 książek dookoła świata - Polska 

piątek, 18 marca 2016

Wyspa skazańców - Dennis Lehane

Autor – Dennis Lehane
Tytuł – Wyspa skazańców
Tytuł oryginału – Shutter Island
Przekład – Sławomir Studniarz
Wydawnictwo Świat Książki
ISBN 83-7391-269-X

Odosobniona wyspa Shutter Island. To tutaj na mrocznym kawałku lądu mieści się szpital dla obłąkanych przestępców Ashecliffe. Wyspa i znajdujący się na niej szpital stają się miejscem wydarzeń tej powieści. Szeryf federalny Teddy Daniels i jego partner Chuck Aule przyjeżdżają, by przeprowadzić dochodzenie w sprawie ucieczki jednej z pacjentek szpitala, Rachel,  niebezpiecznej morderczyni. Od początku wiadomo, że szpital i bohaterowie tej książki kryją niejedną tajemnicę. Nasuwa się pytanie, czy śledczy przyjechali tylko po to, aby odnaleźć zaginioną, a może będą chcieli sprawdzić pogłoski o szpitalu. Pogłoski o przeprowadzaniu na pacjentach niedozwolonych doświadczeń lekarskich.
Nie odwiedzałem tej wyspy od ponad dwudziestu lat, ale Emily powiada (czasami żartem, czasami nie), że ma wątpliwości, czy w ogóle stamtąd wyjechałem. Kiedyś oświadczyła, że czas to dla mnie nic innego jak ciąg zakładek, za pomocą których przemieszczam się tam i z powrotem po księdze życia, powracając raz po raz do pewnych wydarzeń, wskutek czego, zdaniem moich bardziej przenikliwych kolegów, wykazuję wszelkie znamiona klasycznego melancholika.
Podczas śledztwa, dość, że policjanci nie rozwiązują zagadki, to jeszcze mnożą się wciąż nowe pytania. Przecież niedorzeczne jest to, że pacjentka uciekła z wyspy i do tego boso. Im gliniarze wydają się bliżsi prawdy, tym bardziej im się ona wymyka. Zaczyna ogarniać ich przeczucie, że nigdy nie uda im się opuścić przeklętej wyspy. A tymczasem odpływa ostatni prom… A może ktoś tylko próbuje ich doprowadzić do szaleństwa. Jeśli tak, to dlaczego i jaki ma w tym cel?
Chodzi o to, aby zagmatwać. Oszołomić słuchacza, aż w końcu uwierzy, bardziej wyczerpany niż przekonany. Proszę teraz pomyśleć, że okłamuje pan samego siebie. Tak jest w przypadku Rachel. W ciągu tych czterech lat nawet nie przyjęła do wiadomości, że przebywa w szpitalu. W swoim mniemaniu wciąż mieszkała u siebie w Berkshire, a nas traktowała jak przychodzących do jej domu dostawców, mleczarzy, listonoszy. Opierała się rzeczywistości i siła woli, niczym więcej, umacniała swoje mrzonki.
Wyspa skazańców to nie jest moje pierwsze spotkanie z prozą Dennisa Lehane’a. Przyznaję, że jak do tej pory każda z jego książek pozostawiła w mojej pamięci niezatarty ślad. Kilka z jego powieści doczekało się ekranizacji, między innymi właśnie ta opisywana przeze mnie książka. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy przeczytałam tytuł filmu. Wyspa tajemnic brzmi w moich uszach raczej jak tytuł filmu przygodowego, a nie thrillera, którym niewątpliwie jest.
Trzymałem ją w ramionach(...). Tego ten świat dać mi nie może. Ten świat na każdym kroku usiadania tylko człowiekowi jego ubóstwo, przypomina mu, czego nie ma, czego nigdy nie posiądzie i co utracił, nie zdążywszy się tym nacieszyć.
Mieliśmy razem doczekać starości. Zostać rodzicami. Spacerować wśród starych drzew. Chciałem patrzeć, jak czas żłobi bruzdy na twojej twarzy, śledzić pojawienie się każdej zmarszczki. Nie było nam to pisane.
Trzymałem ją w ramionach (…), i gdybym miał pewność, że wystarczy tylko umrzeć, żeby znów wziąć ją w ramiona, bez wahania przystawiłbym sobie lufę do skroni i pociągnął za spust.
Wyspa skazańców to niesamowicie dobry thriller psychologiczny. Budzi niepokój, rozdrażnienie i nerwowość. Przynajmniej ja tak odczuwałam podczas lektury. Nie może mi wyjść z głowy kreacja Leonardo Di Caprio. Jego Teddy Daniels był po prostu genialny i nie jestem w stanie myśleć o tym szeryfie inaczej. Dla mnie już zawsze będzie miał twarz Leo. Nie umniejszam, broń Boże, roli Marka Ruffalo odtwarzającego rolę jego partnera, Chucka. Tak książka, jak i film powodują, że pocą się ręce, a w głowie kotłują się myśli.
Udało mi się to stworzyć cos naprawdę cennego. Ale cenne osiągnięcia mają to do siebie, że mało kto ze współczesnych potrafi się na nich poznać. Każdy chce efektów widocznych od razu. Zmęczeni jesteśmy lękiem, zmęczeni smutkiem, zmęczeni bezsilnością, zmęczeni samym zmęczeniem. Marzy nam się, żeby znów było jak za dawnych lat, chociaż nawet ich nie pamiętamy, a przy tym, paradoksalnie, na łeb, na szyję przemy w przyszłość. A cierpliwość i wyrozumiałość pierwsze padają ofiarami postępu. To żadna nowość. Taka jest i była kolej rzeczy.
Dennis Lehane jest jednym z moich ulubionych autorów powieści sensacyjnych. Wyspą skazańców utwierdził mnie w przekonaniu, że postawiłam na właściwego konia… pisarza. Ta powieść to, jak wcześniej napisałam, thriller (dreszczowiec), a od tego gatunku oczekuję dreszczu emocji, cierpnięcia pewnych części ciała i ciar na plecach. Wszystko to staje się zasługą genialnie napisanej książki. Jest mroczno, posępnie i przygnębiająco. Klimat niesamowicie ponury, mnożące się tajemnice i zakończenie powodujące ból głowy. Polecam, bo tę książkę trzeba koniecznie przeczytać.

Książka bierze udział w wyzwaniach:

czwartek, 17 marca 2016

Żniwa zła - Robert Galbraith

Autor – Robert Galbraith
Tytuł – Żniwa zła
Tytuł oryginału – Career of Evil
Seria z Cormoranem Strikem
Przekład – Anna Gralak
ISBN 978-83-271-5455-2
Okładka książki Żniwa zła
Nie udało mu się zetrzeć całej jej krwi. Pod paznokciem środkowego palca lewej dłoni została ciemna kreska przypominająca nawias. Zaczął ją stamtąd wygrzebywać, ale właściwie ten widok mu się podobał: pamiątka po przyjemnościach poprzedniego dnia. Po chwili bezskutecznego grzebania włożył krwawy paznokieć do ust i possał. Żelazisty posmak przywołał wspomnienie zapachu strumienia, który trysnął gwałtownie na wyłożoną płytkami podłogę, ochlapując ściany, mocząc mu dżinsy i zmieniając brzoskwiniowe ręczniki kąpielowe – mięciutkie, suche i starannie złożone – w nasiąknięte krwią szmaty.
Tak zaczyna się trzecia część serii kryminalnej z Cormoranem Strikem i Robin Ellacott w rolach głównych. Dla nikogo nie jest już zaskoczeniem, że autorką tych powieści jest kobieta, a dokładnie chyba wszystkim znana twórczyni serii o Harrym Potterze, Joanne Kathleen Rowling. Przyznaję, że miałam pewne obiekcje, ale zupełnie niepotrzebnie. Rowling/Galbraith świetnie sprawdza się nie tylko jako pisarka powieści młodzieżowych. Serią ze Strikem wstrzeliła się idealnie w mój gust czytelniczy, a sam Cormoran znalazł miejsce w dziesiątce moich ulubionych detektywów.
Położyła podłużną paczkę na biurku (…) sięgnęła po leżący na biurku ostry nożyk do otwierania kopert (…) ze złością dźgnęła koniec paczki, rozcięła ją i otworzyła pudełko. W środku leżała wciśnięta bokiem ucięta noga kobiety, a jej palce wygięto, żeby się zmieściła (…) Noga była gładka, szczupła i blada, a otwierając paczkę, Robin musnęła ją palcem i poczuła zimną, gumowatą teksturę skóry.
Robin otrzymuje, na adres agencji, paczkę. Odkrywa w niej kobiecą nogę. Strike pozornie zachowuje zimną krew, ale bardzo martwi się o Robin i o jej bezpieczeństwo. Paczka wszak została nadana na jej nazwisko. Nie wróży to niczego dobrego. I nawet jeśli początkowo Robin nie zdaje sobie z tego sprawy, szybko zrozumie, że naprawdę bezpiecznie może się czuć tylko przy Srike’u. A później przychodzi kolejna paczka…
Wartość jaką miała dla niego Sekretarka, daleko przewyższała wartość wszystkich innych kobiet, z którymi mógł zostać sam na sam, i tkwiła w tym, co za jej pośrednictwem zamierzał zrobić Strike’owi. Ambitny plan zemszczenia się na Strike’u – zemszczenia raz na zawsze, brutalnie – narastał w nim, aż w końcu stał się najważniejszym dążeniem w jego życiu.
Rowling/Galbraith powołała do życia parę wspaniałych bohaterów. Trochę zwichniętego na ciele i na psychice, skrzywionego zawodowo prywatnego detektywa Strike’a – w polskim tłumaczeniu „Atak”. Mający ponadprzeciętny wzrost Cormoran, często jest stroną atakującą - świetnie dobrane nazwisko. Asystentka detektywa, Robin Ellacott, jest młodą kobietę z aspiracjami do zostania przynajmniej tak dobrym fachowcem jak jej szef. Trudno ich nie polubić. Para na piątkę z plusem, a może nawet na szóstkę.
Spał osobno, udając, że dalej jest zły. Dzięki temu mógł się swobodnie onanizować, lecz nie osiągnął satysfakcji. Chciał – potrzebował – kontaktu z kobiecym ciałem za pośrednictwem ostrej stali, chciał poczuć swoją dominację, gdy tryska krew, usłyszeć całkowitą uległość w krzykach, w błaganiach, w agonalnych spazmach i jękach. Wspomnienia chwil, w których to robił, nie przyniosły mu ukojenia, tylko jeszcze bardziej go rozpaliły. Pałał żądzą zrobienia tego ponownie: pragnął Sekretarki.
W Żniwach zła nasi bohaterowie zmagają się ze sprawą seryjnego mordercy, który jako trofea zabiera fragmenty ciał swoich ofiar. Strike bardzo szybko obstawia trzech podejrzanych. Niestety, policja jest, jak często w takim przypadku bywa, całkiem odmiennego zdania. Nawet obciążają pewnego mężczyznę odpowiedzialnością za pierwszy mord. A tymczasem trupy młodych kobiet się mnożą…

Powieść z misternie utkaną intrygą. Zwalniająca i przyspieszająca tempo od początku do końca. Momentami można mieć duszę na ramieniu. Trzyma w napięciu do ostatnich stron. A przy tej całej akcji, nie zabrakło tego, do czego Rowling nas, czytelników, przyzwyczaiła. Chodzi oczywiście o opisy i szczegóły, które sprawiają, że czujemy się, jakbyśmy uczestniczyli w opowiadanej historii, jakbyśmy byli w samym środku zdarzeń.
Nie przypominam sobie, żeby pisanie powieści kiedykolwiek sprawiło mi tyle frajdy niż Żniwa zła (…) traktuję Roberta Galbraitha jak swój prywatny plac zabaw i tym razem tez mnie nie zawiódł.
Tymi słowami autorka rozpoczyna podziękowania umieszczone na końcu książki. Muszę przyznać, że Rowling/Galbraith świetnie się bawiła podczas pisania. Czytając, czuje się, że pisarka odczuwała wręcz dziką przyjemność, tworząc kolejną książkę z Cormoranem i Robin w rolach głównych. A sama powieść jest naprawdę bardzo dobra i dla mnie Rowling dołącza do grona autorów kryminałów, którymi warto się zainteresować.

Żniwa zła są jak dotąd najmroczniejszą częścią cyklu. Seryjny morderca, nerwowy klimat londyńskich ciemnych uliczek i zaułków. Niebezpieczeństwo i okrucieństwo wyzierające ze stron powieści. To wszystko składa się na absorbującą i niezmiernie ciekawą lekturę, którą polecam szczególnie miłośnikom kryminałów, thrillerów i powieści sensacyjnych.

Od dzisiaj będę się oglądać przez ramię…

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:

wtorek, 15 marca 2016

Klaśnięcie jednej dłoni - Richard Flanagan

Autor – Richard Flanagan
Tytuł – Klaśnięcie jednej ręki
Tytuł oryginału – The Sound of One Hand Clapping
Przekład – Robert Sudół
ISBN 978-83-08-06084-1
Obcy sobie ludzie, pomyślał. Patrzył, jak córka siedzi bez ruchu na krześle, i nie zobaczył w niej nic dziecięcego. Wydawało się, że wszelka żwawość i energia ją opuściły. Popatrzył na mały zagracony pokój tchnący ubóstwem; (…) wiedział tylko jedno, a mianowicie, że tego wieczoru znów popije, żeby zapomnieć. Życie nie jest życiem. Dzieci nie są dziećmi. Ojcowie są zagubieni, matki odeszły i nie mogą znaleźć swoich dzieci, które i tak opuściły już swoje ciało.
Już na wstępie muszę powiedzieć, że będzie mi trudno pisać o tej książce. Trudność ta wiąże się przede wszystkim z emocjami, które wywołuje powieść; są one intensywne, uderzały we mnie podczas lektury coraz mocniejszymi falami, kruszącymi mur bezpieczeństwa i komfortu. Dojmujący smutek, bijący z kart powieści, pogłębia  się z każdą wypitą i stłuczoną butelką. Samotność okazuje się najbardziej dotkliwa w obecności najbliższej, można by sądzić, osoby. Ludzie bez przyszłości i bez domu, posiadający jedynie wspomnienia, o których woleliby nie pamiętać. Cierpienie jest tak silne, że nie pozwala żyć, a jednocześnie stanowi jedyny czynnik, który trzyma wydrążone ludzkie skorupy przy śmiesznym zamienniku życia. To tylko wierzchołek góry lodowej tego, co znajdziemy w Klaśnięciu jednej dłoni.
W odstępach między napierającymi drzewami dostrzegła księżyc i gwiazdy. Dokąd prowadzi ten przerażający korytarz, do przeszłości czy przyszłości, tego nie wiedziała. Drzewa nie dały odpowiedzi, nie wołały, nie wydały z siebie żadnych widmowych głosów wyjaśniających to wszystko. Były tylko pytaniem. I nie chciały zniknąć.
Z prozą Richarda Flanagana spotkałam się już przy okazji rewelacyjnych Ścieżek Północy. Teraz wydana w Polsce została kolejna jego powieść, Klaśnięcie jednej dłoni, która swą premierę światową miała w roku 1997, a rok później autor przeniósł ją na ekrany kin. Film, w którym wiele ról przypadło australijskim imigrantom – w tym także wielu Polaków, m. in.: Jacek Koman czy Kristof Kaczmarek – zdobył nominację do Złotego Niedźwiedzia na Festiwalu w Berlinie. Historia opowiada o losach rodziny słoweńskich emigrantów,  ojca i córki,  dwojga najbliższych sobie ludzi, którzy są dla siebie obcymi. To głównie z ich perspektywy prowadzona jest narracja w powieści. Gdy Sonja była jeszcze dziewczynką, matka opuściła dom i pozostawiła córkę pod opieką ojca, Bojana Buloha. Bojan pracuje w różnych miejscach jako zwykły robotnik, jak wszyscy emigranci nazywany jest przez Australijczyków pogardliwym zwrotem „bambo”. Flanagan prowadzi opowieść dwutorowo nie tylko ze względu na punkt widzenia dwojga bohaterów, ale także poprzez umiejscowienie w czasie; jedna część rozgrywa się podczas dzieciństwa i dorastania Sonji, druga zaś ma miejsce 35 lat po odejściu matki.
Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał przeżyć każdy kolejny dzień – w takiej mierze, jak tylko się da – bez nadziei i bez rozpaczy. W tym celu powinien myśleć jak najmniej, co w dużym stopniu zdołał osiągnąć, opróżniając umysł nie tylko z dręczących go wspomnień, ale też z umiejętności snucia rozważań o tym, co się dzieje. (…) Przekonał się, że dobro i zło jest we wszystkim – w życiu, w samej ziemi i w każdym człowieku.
Ale  ostatecznie to ciemność była górą.
Klaśnięcie jednej dłoni  jest opowieścią o dobrych chwilach, niezłych dniach i okropnych latach. Flanagan przedstawia w powieści to, co wydaje się niewyrażalne, na co bohaterom brakuje słów, by to nazwać. Ból postaci rośnie, staje się coraz bardziej dotkliwy z powodu życiowych niepowodzeń, ale także, a może przede wszystkim ze strachu i nieumiejętności mówienia o nim. Co dzieje się, gdy jesteś obcy dla wszystkich wokół: autochtonów, grupy emigrantów, rodziny, a nawet sam siebie nie znasz naprawdę? Samotność i wyobcowanie zżera powoli jak rdza, drąży głęboko, zostawiając pokryty rdzawymi liszajami strzęp. Bliskość, tak przecież wytęskniona, napawa większym lękiem od cierpienia, bo ból i rozpacz są już znajome, oswoiliśmy je albo to one oswoiły nas. Zostaje tylko kilka zdjęć, pięknych wspomnień, kiedy nie trzeba było martwić się o nic, kiedy na twarzy pojawiał się beztroski uśmiech zamiast zgorzkniałego grymasu znad na wpół opróżnionej butelki.
Pozostałam tylko ja, nic więcej, pomyślała. I on. Lecz rozdzieleni, byli jak dom przerobiony na stodołę, zaorany sad zamieniony w pastwisko. Zapach drzew bez kwiecia. Okno bez koronkowej firanki w domu Jean. Klaśnięcie jednej dłoni.
Chyba brak mi sił, aby zmierzyć się z własnymi demonami…

Dziękuję


Książka bierze udział w wyzwaniach:

poniedziałek, 14 marca 2016

Sekret zegarmistrza - Renata Kosin

Autor – Renata Kosin
Tytuł – Sekret zegarmistrza
ISBN 978-83-240-4099-5

Sekret zegarmistrza - Kosin Renata
Lena mieszka w odziedziczonym po przodkach dworku na Podlasiu. Rytm jej życiu nadaje tykanie starych zegarków, pamiątek po dziadku zegarmistrzu. Spokojne życie niespodziewanie nabiera barw, gdy Lena odkrywa pewne znalezisko – nadpalony dziennik z 1884 roku.
Każda rodzina ma swoje sekrety, które czekają, by je odkryć.
Bujany na Podlasiu stały się sceną nowej książki Renaty Kosin. Stary dworek, przekazywany z pokolenia na pokolenie w rodzinie Leny, teraz należy do niej. Dom z duszą, jak wiele innych wiekowych budynków, w którym mieszkają wspomnienia wszystkich wcześniejszych jego mieszkańców. Dom, który żyje tykającymi zegarami i zegarkami, należącymi do zmarłego dziadka kobiety. To właśnie zegarki stały się dla Leny inspiracją do tworzenia oryginalnej i niebanalnej biżuterii.
Dźwięki zlały się w jedno brzmienie przypominające grę setek świerszczy. Cykanie, tykot, szelest, szmer i stukot. Szum dziesiątek balansów, kół wychwytowych, inka bloków i kotwiczek. Setek trybików i trybów wprawianych w ruch przez porządnie naciągnięte sprężyny zwinięte w kształt ślimaków (…) Wszystko razem i jednocześnie każde z osobna, jakby domagając się odrębnej uwagi. Miła dla ucha kakofonia, która nigdy nie milkła dzięki kluczykom, szyszkom na długich łańcuchach i koronkom w ręcznych mechanizmach czasomierzy.
Sekret zegarmistrza jest nieszablonową powieścią. Znajdziemy w niej sagę rodzinną, powieść obyczajową, trochę historii i wątku kryminalnego. Całość prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Historia przedstawiona w książce sięga drugiej połowy XIX wieku. To wtedy postawiono dom i z tego okresu pochodzi pamiętnik, który Lena znajduje w trakcie remontu. Nadpalony dziennik i jego dzieje zaprowadzą Lenę aż do Prowansji. Przy okazji kobieta odkryje rodzinne sekrety skrywane przez lata.

Sam zegarmistrz, gdy byłam dzieckiem, kojarzył mi się po trosze z czarodziejem. Bo przecież w tym zawodzie jest trochę magii. Miałam takiego zaprzyjaźnionego pana niedaleko swojego domu. Chodziłam tam, oglądałam zegary i zegarki, które ludzi przynosili do naprawy. Przyglądałam się jak dostają swoje kolejne życie, jak ich delikatne mechanizmy zaczynają znów ożywać. Czyż to nie jest magiczne. Tyle delikatnych „instrumentów” w jednym maleńkim urządzeniu. Niesamowite.
Oczyma wyobraźni zobaczyła smutną dziewczynę, potajemnie przelewającą na papier swe niepokoje i rozterki. Być może nie miała nikogo na tyle bliskiego, by się nimi podzielić. Nikogo, kto by ją obronił przed złem, z którego chyba nie do końca zdawała sobie sprawę. Świadczyły o tym ostatnie jej zapisy. Stały się mniej melancholijne, jakby rzeczywiście w końcu nastąpił kolejny przełom. Pojawiały się słowa mówiące o nadziei na nową przyszłość (…) Może ktoś celowo uśpił jej czujność, by tylko jak już zacznie nabierać wiary w lepsze jutro, w ogóle ją tego jutra pozbawić.
Nie znałam wcześniej prozy Renaty Kosin, zresztą różnie u mnie bywa z polską literaturą współczesną. Czytuję od czasu do czasu, nieregularnie. Bardzo się cieszę, że trafiłam na tę książkę. Historia okazała się bardzo ciekawa i emocjonująca. Poszukiwania we własnym drzewie genealogicznym zawsze są pasjonujące. Tajemnice zawarte w książce i wątek kryminalny dodają powieści smaczku i sprawiają, że nie odczuwa się podczas lektury upływającego czasu, a kartki dosłownie same się przewracają.
Nasze losy splotły się, jakby wreszcie miało wypełnić się przeznaczenie, bo dopiero wtedy wszystko się unormuje i wróci na właściwe miejsce. A ja przecież niczego nie pragnęłam bardziej niż tego, by wreszcie odzyskać spokój. Wiem, wydaje się to głupie, ale ja w to naprawdę wierzę. Muszę, bo jedynie ta wiara pozwala mi przetrwać.
Bohaterowie wykreowani przez Kosin nie są papierowi. Każdy ma swoje sekrety, które z wielką chęcią poznajemy. Każdy ma charakterek i trochę za uszami. Nie ma postaci czarno-białych. Jest kolorowo, co nie znaczy, że tandetnie czy jarmarcznie. Kolorowe są Bujany, kolorowi jej mieszkańcy, a najbardziej zagadkowa i barwna zdaje się Honorata, starsza pani, której nie sposób nie polubić. Same Bujany zostały tak pięknie opisane, że z chęcią zapuściłabym się tam i spędziła choć chwilę.
To miejsce ma w sobie szczególna moc. Wycisza wszystko, co jest zbyt jaskrawe, co męczy nie tylko oczy, ale i umysł. Wyostrza i rozjaśnia z kolei to, co jest zbyt stłumione i dlatego niedostrzegane.
Renata Kosin posługuje się lekkim stylem i plastycznym językiem. Sekret zegarmistrza czytało mi się naprawdę wyśmienicie. Moje pierwsze spotkanie z pisarką i taki sukces. Nie wiem, jak przedstawia się reszta jej książek, ale jeśli są tak dobre, to z chęcią je poznam. W tej powieści widać nieprawdopodobną miłość do rodzinnego Podlasia. Sama autorka mówi, że jest prowincjuszką z urodzenia i z wyboru, marzycielką, która nie przepada za wielkomiejskim zgiełkiem. I to czuje się w jej prozie. Polecam szczególnie osobom lubiącym powieści współczesne pisane przez kobiety, miłośnikom sag wielopokoleniowych i książek obyczajowych.
Nie należało powtarzać błędów, za to naprawić te już dokonane, przerwać błędne koło i utopić w bezwzględnej ciszy to dziwne fatum, wciąż żywe, choć ci, których dotknęło jako pierwszych, już dawno poumierali (…) Pozwolić, by stare sprawy zostały pogrzebane, a duchy zmarłych odeszły.
Po to, by wreszcie zrobić miejsce żywym.
Chyba udam się na strych w poszukiwaniu własnych tajemnic…

Dziękuję




Książka bierze udział w wyzwaniach: